poniedziałek, 18 czerwca 2012

Spotkanie z tygrysem

Od kilku dni moja Zaraza potrząsała głową i miauczała przy dotykaniu ucha, trzeba było więc odwiedzić weterynarza. Okazało się, że mała Gangrena przywlokła jakiegoś usznego pasożyta, więc trzeba czyścić uszy i leczyć. Na pierwszy ogień poszła Zaraza. I to był mocny wstęp. Pogryzła mnie i podrapała tak, że wyglądam, jakbym spotkała tygrysa. Widok był cudny: jasnoczerwona krew tryskała na białe kafelki podłogi, jak woda z fontanny. Scena, jak z kiepskiego horroru. W efekcie wyglądam, jakbym wiązała kokardki z drutu kolczastego. Weterynarz przemył mi rany i posmarował jodyną o wdzięcznym brunatnym kolorze. Cudne połączenie: czerwień rany i brąz mazidła. Jutro w pracy będę opowiadać, że broniłam honoru rosyjskich kibiców przed napadem polskich kiboli. A co tam. Przecież się nie przyznam, że rodzona kiciunia mnie pogryzła. 
Gangrena przy zabiegach zachowywała się natomiast, jak anioł. Z zaplecza wyszedł jakiś inny weterynarz, spojrzał na moją rękę, na Gangrenę i spytał ze zdziwieniem: to ta mała tak gryzie? Z zapałem potwierdziłam. I tym sposobem malutka Gangrena zyskała sławę okrutnej bestii.
Idę lizać rany.

Udało mi się zamówić kaganiec dla kota, jest szansa, że już jutro czyszczenie ucha i zakraplanie maści obędzie się bez ran szarpanych, uf.

1 komentarz:

  1. karmisz,czyscisz kuwete, czeszesz futro, chuchasz i przytulasz.....i taka wdziecznosc. Podobno koty to dranie a kotki..?

    OdpowiedzUsuń