piątek, 25 kwietnia 2014

Amortyzacja

Patrzyłam zafascynowana, jak kierowca autobusu sprężynuje na siedzeniu przy najmniejszej nierówności jezdni. Czyhałam wręcz na jakąś większą dziurę w nawierzchni, by wpatrywać się w całkiem spory zad kierowcy unoszący się na wysokość kilku centymetrów, po czym opadający z sykiem fotela. To coś w fotelu, co pozwalało na takie wzloty i upadki nazywa się chyba amortyzatorem, urządzeniem chroniącym przed śmiercią z powodu odleżyn zad kierowcy. Nie mogłam oderwać od niego oczu, choć miałam w ręku kolejnego Vargę, Aleję Niepodległości. A może to właśnie surrealistyczne Vargowe klimaty tak mnie nastroiły?  Kiedy zmieniłam autobus na tramwaj nic mnie już nie rozpraszało, choć wokół trwała jakaś kakofonia rozmów przez telefony komórkowe. Tak skutecznie mnie to nie rozpraszało, że przejechałam swój przystanek. Nie zaryzykowałam kolejnego środka komunikacji, wróciłam piechotą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz