Sobotni czas spędzałam dość intensywnie, zatem w niedzielę postanowiłam odpocząć na łonie. Niestety, pogoda nie sprzyjała, zajęłam się porządkami w szafie, na pawlaczu i w innych dziwnych miejscach. Bilans sprzątania: dużo wolnego miejsca w szafie i na pawlaczu, dwa wory z nienoszonymi od dawna ubraniami i innymi zalegaczami do wyniesienia. Wyniosę rano - pomyślałam. Kornacka oburzyła się po kokardki: jak to jutro? Teraz! Zaraz! Leniwa istoto! Jęknęłam w duchu, ale cóż... Kornacka ma rację, lepiej niech nie zalega. Co mam zrobić jutro, zrobię dziś. Przy okazji uznałam, że należy mi się jakaś nagroda po ciężkiej pracy i zachciało mi się musu z mango. Większość składników miałam w domu, podstawowego jednakże, mango, nie miałam. W pobliskiej Biedronce bywają bardzo często, wyruszyłam zatem z dwoma worami i koszyczkiem. Worów pozbyłam się przy śmietniku, koszyczkowi pozwoliłam uroczo dyndać u mego ramienia. Kornacka co prawda pomrukiwała coś pod nosem, że niby śmieci miałam wyrzucić, a nie zakupy robić, ale po namowie poszła na kompromis. Może dlatego, że jako bonus wyrzuciłam też butelki po wodzie mineralnej zalegające w koszyczku. Deszcz kropił niezdecydowanie, uznałam, że zdążę przed podjęciem przez niego decyzji rozpadania się na całego. Biedronka niedaleko, zakupów niewiele, uda się. Rzeczywiście prawie się udało. Mango niestety było małe i twarde, więc zrezygnowałam. Nabyłam w zamian ananasa, cebulkę dymkę, paprykę czerwoną i żółtą, mieszankę sałat z roszponką i inne takie tam. Zrobię sobie sałatkę z ananasem, postanowiłam. Zakupy oceniłam na jakieś 30 - 40 złotych. W kasie siedziało chłopię młode, w okularkach, chudzieńkie i wypłoszone. Mimo wieku i wypłoszenia nieźle mu szło, nie zmieniałam więc kasy. Młodzianek mnie podliczył i: siedemdziesiąt coś tam poproszę. Zdębiałam, ale grzecznie zapłaciłam i wzięłam rachunek postanowiwszy go sprawdzić z boku. Czułam rosnącą irytację Kornackiej, ale kazałam jej się zamknąć - albo młodzianek się pomylił albo cena ananasów osiągnęła cenę ropy. Za baryłkę. Sprawdziłam rachunek i okazało się, że chłopię policzyło prawidłowo, jednakże uznało, iż zakupiłam 18 sztuk cebulki dymki. Przeszukałam koszyk - sztuk jedna, nie chciało być inaczej. Odczekałam aż młodzianek obsłuży do końca parę, która stała za mną i spytałam grzecznie hamując powarkiwania Kornackiej: czy zechciałby pan sprawdzić cenę cebulki dymki? Młodzianek sprawdził i lekko zirytowany stwierdził, że jest prawidłowa. Dalej grzecznie indagowałam młodzianka: A jest pan pewien, że kupiłam 18 sztuk cebulki dymki? Młodzianek, już umęczonym wyraźnie wzrokiem zerknął jeszcze raz. Podniósł na mnie swe oczęta w szkłach zamglonych chęcią zrozumienia czegoś ponad jego siły... Paluchem pokazałam: tu! Nie kupiłam 18 sztuk cebulki dymki, kupiłam jedną sztukę i życzę sobie zweryfikowania rachunku. Po takim moim dictum chłopię sprawiało wrażenie całkiem ogłuszonego. Nie mam pojęcia, co go ogłuszyło: moje wciąż grzeczne, acz stanowcze żądanie, czy wyobraźnia go poniosła i wyobraził sobie, że kupuję 18 sztuk cebulki dymki i 17 sztuk upycham po kieszeniach, ukradkiem. Umęczonym głosem kazał iść precz, do innej kasy, pozostałym klientom. Koleżanka siedząca przy sąsiedniej kasie zlitowała się nad chłopiną i podeszła pytając, co się stało. Ponownie wyjaśniłam, pani rzuciła okiem na rachunek, na koszyk i powiedziała: przepraszam, zaraz zwrócimy pani pieniądze. Westchnęłam w duchu: jak to dobrze, że na kasach siadują kumate kobiety! Nie żebym od razu miało coś przeciwko niekumatym facetom, ale jakoś mi się skojarzyło. Zwrotu pieniędzy mogła dokonać tylko kierowniczka, toteż cierpliwie czekałam. W tym czasie młodzianek przyjął kolejną osobę z kolejki, zabrakło mu jakichś groszy. Odwrócił się do koleżanki i powiedział, że mu brakuje 2 groszy. Spojrzałyśmy na siebie z panią kasjerką wyraziście dość. Pani zgarnęła garść drobnych ze swojej kasy, przeliczyła i rzekła do młodzianka: masz 20 groszy? - wymownie podsuwając mu garść miedziaków na swej dłoni. Tego chyba było już dla niego za dużo: ale ja potrzebuję tylko 2 grosze - jęknął już mocno zdezorientowany. Po czym odwrócił się do mnie i wysapał z widocznym trudem: no widzi pani, tu jest jak na autostradzie, choć niedziela. Uznałam to za przeprosiny. Tymczasem pojawił się przy kasie kolejny klient, chcący zwrócić zakupione przez chwilą mule - coś mu nie pasowało w owych mulach. Bardzo żałowałam, że nie mogłam zrobić zdjęcia młodziankowi w tym momencie... Widać było bowiem wyraźnie, że jego twarz nagle zaczyna coraz wyraźniej tęsknić za rozumem. Oczęta mu już całkiem mgłą zaszły, okulary opadły do połowy nosa, nawet ulizana czupryna zdawała się buntować i sterczeć niechlujnie. W tym momencie podeszła kierowniczka. Błyskawicznie ogarnęła sytuację, zwracając się najpierw do klienta z mulami: pan ze zwrotem? Stanowczo zwróciłam na nią swoją uwagę głośnym: halo! proszę pani! tu jestem! Pani spytała: a pani była pierwsza? Coraz trudniej było mi panować nad Kornacką, która stanowczo domagała się spuszczenia ze smyczy i pozwolenia na otwarcie pyska. Zapanowałam jednakże i rzekłam: owszem, byłam pierwsza. Pani kierowniczka coś poprzyciskała na kasie chłopiny, rzuciła mu tekst: trzydzieści coś tam do zwrotu, po czym z uśmiechem odpłynęła do klienta rodzaju męskiego. Okazało się, że chłopię nie ma 3 groszy, które w tym "trzydzieści złotych coś tam" występowały. I wtedy zwyczajnie się zawiesił. Patrzył tępo to na swoją dłoń z banknotami, to na kasę z brakującymi 3 groszami i widać było, że samodzielnie się nie odwiesi. Sytuację znów uratowała pani z kasy obok. Podeszła do kasy chłopczyny, wyjęła z niej 20 groszy, podsunęła mu pod nos swoją dłoń z drobniakami, wrzuciła mu do kasy i odeszła. Dostałam swój zwrot gotówki, nie zważając już na pytanie: ale czy pani nie płaciła kartą? Warknęłam zza ramienia: nie, nie płaciłam i wreszcie wyszłam ze sklepu. Tymczasem deszcz podjął decyzję i rozpadał się na całego. Wróciłam do domu zmoknięta po kokardki, ze zmokniętym ananasem w koszyczku. Cebulka dymka też zmokła.