poniedziałek, 19 maja 2014

W dziesiątkę

Podróż pociągiem okazała się strzałem w dziesiątkę! Wagony rosyjskie, więc było mnóstwo okazji do ćwiczeń językowych. Poznałam między innymi uroczą starszą panią z Moskwy właśnie, która wracała z kolejnej wycieczki do Polski. Opowiadała, jak zafascynowana jest Polską, językiem, miastami i w ogóle wszystkim. Języka uczy się sama, z internetu. Podróżuje też sama: co roku inne miasto. Teraz była w Krakowie, w przyszłym roku wybiera się do Poznania. Gawędziłyśmy sobie miło dłuższy czas. Zawiedujuszczia też okazałą się uroczą kobietą z ogromnym poczuciem humoru. Reasumując: było wesoło.
Po lewej klimaty dworca w Wiaźmie: sierp i młot na frontonie, w oknach firanki upięte w stylu carskiej Rosji. W tym samym stylu podawano kipiatok - wrzątek, czyli w szklance z metalową podstawką, na której widniał carski orzeł. Było czysto, miło i prawie bezkonfliktowo. Konfliktem dla mnie okazał się mużyk, który stał w przejściu, jak skała. Przechodząc do wc musiałam go mijać, nie kwapił się bowiem do wejścia do swojego przedziału. Z przyjemnością stał jak ta skała, kiedy przechodziła koło niego kobieta. Mężczyznom z drogi ustępował. Drań jeden.

Dużą przyjemnością było dla mnie obserwowanie zmiany podwozia. Pani zawiedujuszczia pozwoliła mi wyjść na peron, widziałam więc, jak podnosi się pociąg i wymienia podwozie. Cudny widok. Nie wiedzieć czemu kołatał mi się po głowie wiersz Majakowskiego Lewą marsz!

Rozwijajcie się w marszu!
W gadaniach robimy pauzę.
Ciszej tam, mówcy!
Dzisiaj
ma głos
towarzysz Mauzer.

Dosyć już żyliśmy w glorii
praw, które dał Adam i Ewa:
Zajeździmy kobyłę historii! −

Lewa!
Lewa!
Lewa!

Błękitnobluzi,
rwijcie
za oceany!
Zali się pancernikom na redzie
stępiły dzioby ze stali?
Niech się brytyjski lew pręży,
niech ostrą koroną olśniewa −
Komuny nikt nie zwycięży!
Lewa!
Lewa!
Lewa!


Ci panowie robotnikowie w Brześciu pracowali tak, jakby od ich wysiłku zależały losy świata. Poniekąd nasze losy zależały. Ale właśnie...Do Brześcia jechało się łagodnym stuk-puk, stuk-puk - żadnych ekscesów, płynnie, bez zarzucania. Po zmianie podwozia łup! pociąg zaczął turkotać, jak Tuwimowska lokomotywa.  Skrzeczał, trzeszczał, zarzucał na boki. Wina torów, czy podwozia? Nie wiem, ale różnica była mocno odczuwalna. Nie przeszkodziło mi to jednak zasnąć przy lekturze Nowego Jorku Magdaleny Rittenhouse. Rano wróciłam do książki. Przejeżdżałam przez Smoleńsk czytając fragment o wieżowcach Manhattanu. Niepowtarzalny klimat.

2 komentarze:

  1. ciekawy jestem co zapomnialas ze soba zabrac,bo podwojna porcje wrazen i podwojna ilosc ksiazek przywieziesz spowrotem )))))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Chłonę póki co te wrażenia, jak się da. A po książki... na Arbat!

    OdpowiedzUsuń