sobota, 31 maja 2014

Twerska i okolice

Pogoda sprzyjała, poszłyśmy w Moskwę nie zastanawiając się dokąd. Ot, Twerską przed siebie. Pierwsze wrażenie to nieustający hałas. Samochody ryczały silnikami, ludzie gadali różnymi językami. O Nowym Jorku mówi się, że to tygiel narodów, czym wobec tego jest Moskwa ze wszystkimi narodowościami byłego ZSRR? Różnorodność odcieni skóry, rysów twarzy, języków rzuca się w oczy i uszy na każdym kroku. Pięknie się różnią. Widziałam Kazachów, Kałmuków, Tatarów - a przynajmniej wydaje mi się, że rozpoznałam. Narodów i narodowości w Rosji żyje podobno ponad 100, jest się czym różnić zatem.

Oprócz samochodów i ludzi (w tej kolejności) na Twerskiej stoją domy, a właściwie domiszcza. Wielkie, monumentalne, imponujące. Część z nich pochodzi sprzed rewolucji, jak dom ze sklepem Jelisiejewa z 1901 roku. Niesamowity wystrój, przyjemnością było chodzenie i gapienie się na architektoniczne detale. Kupiłam sobie świetny chleb, Dworiańskij. Sklepów tam zresztą wiele, największych światowych marek. Wstąpiłam do jednego z nich w celu kupna butów. Wyszłam bez, ceny mnie skutecznie odstraszyły.



Kolejny sklep, już na Placu Czerwonym, to słynny GUM - Gławnyj Uniwersalnyj Magazin (kiedyś Gosudarstwiennoj). Nie wchodziłam do środka, zachowałam to sobie na kolejną wycieczkę, jest bowiem ogromny. Poza tym obecnie to siedziba najbardziej ekskluzywnych sklepów (i cen!), torba z GUM w ręku to miejscowa nobilitacja swego rodzaju.



Na Plac Czerwony wchodzi się przez Woskriesieńskie Wrota, obecnie siedzibę Muzeum Narodowego. Niestety, było zamknięte.







Mauzoleum Lenina również było zamknięte, ale i tak nie miałam ochoty tam wchodzić. Za Mauzoleum stały jakieś pomniczki: kolumny z czyimiś głowami na górze. Zbyt daleko stały, by dojrzeć czyje to głowy. Podobno przywódców narodu, których tam pochowano. Mnie przypominały głowy złoczyńców zatkniętych na pal ku przestrodze. Toteż poczułam się ostrzeżona.
 
Najbardziej znana chyba cerkiew moskiewska - Cerkiew Wasyla Błogosławionego, Pokrowskaja. Jest przepiękna. Stałam i gapiłam się dłuższą chwilę, przeszkadzając turystom w łapaniu obiektywem najlepszego widoku. Nie mogłam się oderwać. Kolory i kształty przyciągają wzrok, jak magnes. Niby cukierkowe, pocztówkowe, a jednak mają w sobie coś, co nie pozwala przejść obojętnie. Stałam sobie i myślałam o bajkach Puszkina, nie wiedzieć czemu.
Kiedy podeszłam bliżej, zauważyłam niewielki pomnik: grażdaninu Mininu i kniaziu Pożarskomy. Na pamiątkę ich udziału w wyparciu Polaków z Kremla w 1612 roku podczas wielkiej smuty.Zauważyłam właściwą kolejność uczczenia: grażdanin pierwszy, kniaź jako klasa wroga, drugi. Poczułam się, jak kniaź: wróg narodu i wróg klasowy.
Plac robi znacznie większe wrażenie w tv - wydaje się ogromny. W rzeczywistości aż tak ogromny nie jest. Ot, spora przestrzeń, ale nóg nie urywa.


Pana Puszkina zauważyłam dopiero w drodze powrotnej. Stoi sobie spokojnie, z wyższością patrząc na okolicę. W pobliżu stacja metra, Puszkinskaja oczywiście.

Nieco dalej, przy pomniku Majakowskiego, stacja metra Majakowskaja. Twardo jednak wracałyśmy piechotą. Do dziś czuję Twerską w nogach.  W drodze powrotnej wstąpiłam jeszcze do księgarni i kupiłam Pielewina Generation P. Pytałam o słowar russkich matow, niestety brak. Muszę poszukać u bukinistów, czyli tutejszych antykwariuszy. Jutro koleżanki wybierają się do jakiegoś centrum handlowego, ja zatem powędruję znów na Patriarsze Prudy. A wieczorem czyjeś imieniny, urodziny, diabli wiedzą. Grill w każdym razie, suto zakrapiany piwem, jak zwykle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz