ulica Łazarowa |
Pogoda była pod psem, albo i dwoma - 9 stopni, silny wiatr i deszcz. W sam raz na zwiedzanie, szczególnie skansenów. Toteż wybraliśmy się do Kołomny, miasteczka w obwodzie moskiewskim u ujścia Oki, Moskwy i Kołomienki. Już sama droga okazała się ciekawa. Mknęliśmy drogą M5, jak paniska. Poza TIR-ami prawie pusto. A obok drogi miasteczka i wsie z zachowanymi ( co prawda w różnym stanie) domkami z poprzednich wieków. Przyglądałam się z zachwytem otoczonym drewnianą koronką oknom. Sprawdzałam, wzór nie powtarzał się w obrębie jednej miejscowości. Niektóre murowane domy nieudolnie naśladowały ów styl różnokolorową cegłą wokół okien, ale cegła, choćby kolorowa, nie miała już takiej lekkości i ducha. W Kołomnie znajduje się kilkanaście takich domów, pieczołowicie odrestaurowanych. Większość z nich to XIX wiek.
ulica Łazarowa |
Te dwa to tylko niewielka część cudów, które tam widziałam. Z powodu zacinającego deszczu i silnego wiatru nie udało mi się zrobić więcej zdjęć. Tym bardziej, że współwycieczkowicze poganiali trzęsąc się z zimna podczas mojego gapienia.
Część Uspieńskiego Brusienskowo Monastyra: sobór Kriestowozdwiżenskij. Kolorystyka wyraźnie w kontraście do mocno zachmurzonego nieba sprawiała niesamowite wrażenie, jak z horroru.
Wewnątrz młodziutki pop z zapałem tłumaczył coś zgromadzonym wokół niego babinkom. Odziany, jak widać: strojnie i dostojnie. Po skończonej audiencji babinki ucałowały dłoń chłopaczka-popa, a ten dostojnie zniknął za wrotami z boku ikonostasu. Sama świątynie nie zrobiła na mnie wrażenia, jest dopiero w rekonstrukcji. Właściwie w budowie, bo chyba nic, poza murami, z soboru się nie ostało. Wszystko nowe, pachnące świeżą farbą i ani trochę nie powleczone patyną wieków.
Miłe panie w informacji turystycznej uprzedziły, że na dziś zapowiadano nawet grad, więc postanowiliśmy uciekać. Na Riazań! Nie mieliśmy tego w planach, ale buzia mi się uśmiechnęła. wszak z Riazania już tylko rzut dużym beretem do Czelabińska (ok. 1800 km). Nie omieszkałam podzielić się radością ze współwycieczkowiczami. Kierowca potraktował moją prośbę poważnie i perswadował ilość km do przebycia w stosunku do posiadanego czasu i zasobów ludzkich. Musiałam uświadomić, że żartowałam poniekąd. Poniekąd, bowiem chęć dotarcia do Czelabińska rosła we mnie drapieżnie (drwale czelabińscy, co to odganiając się od komara za jednym zamachem pół hektara lasu skoszą!). Moje tłumaczenia kierowca przyjął z mocno zniesmaczoną miną, pukając się zapewne w myślach w czoło. A niech mu tam!
W Riazaniu powitał nas Lenin z pomnika, wciąż jak żywy. Zdaje się, że nikomu nie przeszkadza. Kolejny pomnik to oczywiście pomnik pamięci poległym w wojnie ojczyźnianej 1941-45 roku. Zaczynałam się już martwić, że przejdziemy szlakiem pól bitewnych, gdy z daleka zobaczyłam coś pięknego. Podobno kreml riazański jest widoczny z odległości 20 km, my, być może z powodu pogody, zobaczyliśmy go dopiero przed samym wjazdem.
Dzwonnica Soboru Uspienskiego |
Sobór Uspienskij |
Riazański kreml z Uspienskim soborem. Przed soborem obowiązkowa dzwonnica (83 m) budowana przez 50 lat, zaprojektowana przez architekta-samouka, kupca Worotiłowa. Sobór powstał w XVII wieku. Jedną z jego atrakcji jest muromsko-riazańska ikona Matki Bożej. Sam budynek nie jest może w porównaniu z innymi soborami jakiś szczególny, raczej dość toporny. Natomiast po wejściu do środka... Zaniemówiłam na dłuższą chwilę. Przepiękny, olbrzymi ikonostas z filigranowymi drewnianymi rzeźbieniami odbierał oddech. Nie wyszłabym chyba stamtąd, gdyby nie zniecierpliwieni współwycieczkowicze. Po prostu gapiłam się i chłonęłam najdrobniejsze szczegóły. Pokryte kurzem drewniane koronki, nieco czasem naruszone, zszarzałe twarze świętych riazańskich z ikonostasu... Mimo naruszenia groźnie patrzące na ludzkie niedoskonałości, niewzruszone, dostojne... Niesamowite, niepowtarzalne wrażenia. Potem dopiero zauważyłam freski na kolumnach. Kolejne piękno, choć innego rodzaju. Sielskie, anielskie błękitności, lekkie chmurzastości, riazański raj po prostu. Ikony muromsko-riazańskiej Matki Bożej po prostu nie zauważyłam. Niestety, nie wolno było robić zdjęć. Kupiłam sobie maleńką ikonkę świętego Pntalejmona, prawosławnego męczennika mającego zdolność oddalania chorób i niedomagań przeróżnych. Ujął mnie łagodnym spojrzeniem i kolorystyką szaty. Powieszę go sobie w domu obok świętego Antoniego Łempickiej, arabskiej subhy i żydowskiej mezuzy. Na wszelki wypadek.
W drodze powrotnej zauważyłam jeszcze dwa cudeńka, ale po ikonostasie uspieńskim nie zrobiły już na mnie należytego wrażenia, mimo swojego niewątpliwego piękna.
Powrót do Moskwy nie był zajmujący. Współwycieczkowicze zasnęli (na szczęście kierowca był przytomny), ja wciąż wracałam obrazami myśli do ikonastasu uspieńskiego. Jak bardzo trzeba umieć kochać i jak piękną trzeba mieć duszę, by tworzyć takie cuda...