niedziela, 15 czerwca 2014

W poszukiwaniu Domku na Kurzych Łapkach

Nie przeraził nas ulewny deszcz, twardo postanowiliśmy dojchać do Siergiejew Posad i Abramcewa - miast na trasie tzw. Złotego Pierścienia. Najpierw Abramcewo, bo bliżej. Bardziej niż miejscowe muzeum i cerkiew Zbawiciela Nie Ręką Ludzką Stworzona (słowo daję, że tak się nazywa!) zainteresował mnie Dom na Kurzych Łapkach - potencjalna inspiracja dla przyszłego miejsca zamieszkania. Skręciliśmy z autostrady w prawo, jak GPS przykazał, i po półgodzinnej jeździe wertepami i zasięganiu języka u tubylców... wylądowaliśmy w punkcie wyjścia, czyli na wjeździe na "jarosławkę". Kolejny tubylec poprowadził nas całkiem protiwpołożnie, uznaliśmy zatem swój błąd i protiwpołożnie pojechaliśmy. I znowu to samo - "jarosławka". Pogoda zaczynała się robić słoneczna, jedziemy decyzją większości do Siergiejew Posad. Abramcewo możemy przecież zobaczyć w drodze powrotnej. 
Siergiejew Posad (dawny Zagorsk) to miejscowa Częstochowa - założona w XIV wieku Ławra Świętej Trójcy. Najokazalszy budynek (ten z niebieskimi kopułami) to Sobór Uspieński z XVI w. Przed nim, pod bogato zdobioną rotundą, święte źródło. Obok źródła maleńka Cerkiew Przy Studni. Podczas, gdy koleżanki czerpały wodę ze świętego źródła ku polepszeniu urody, stałam przed maleńką cerkiewką, jak gapia jakaś. Urzekła mnie całkiem. Filigranowa wręcz na tle Soboru Uspieńskiego, nie posiada jego dostojeństwa i powagi. Wygląda raczej, jak kapryśna dziewczyna w ludowym stroju podążająca do źródła lekkim, tanecznym krokiem. Co ją zatrzymało? Może głosy chóru kleryków z pobliskiej uczelni teologicznej?

 
Ikonostas Soboru Uspieńskiego jest ogromny, bogato zdobiony. Ściany i sufit Soboru pokrywają freski, przedstawiające zapewne jakieś święte wydarzenia. Przytłoczyło mnie to całkiem. Zachwycające, ale przytłaczające.
Natomiast znajdujący się w nim grobowiec Borysa Godunowa i jego rodziny jest bardzo prosty, wręcz minimalistyczny. 

Sobór Troicki z grobem św. Sergiusza jest remontowany, nie można więc było podziwiać zewnętrza. Do wnętrza, czyli do grobu św. Sergiusza stała tak długa kolejka, że zrezygnowaliśmy. Zresztą nam, niedowiarkom z zupełnie innego kręgu religijnego, święty by zapewne nie pobłogosławił.

Pałac carski, zbudowany w XVII w. dla cara Aleksego, zajmuje obecnie uczelnia teologiczna, zatem zamknięty jest dla zwiedzających. Widzieliśmy natomiast alumnów uczelni, chyba właśnie odbywało się coś w rodzaju wyświęcenia. Chłop w chłopa, pop w popa, prawie same brodate, sympatyczne buziaki.


A to już Cerkiew Siergieja i trapezna. Podziwiałam tylko fasadę, wnętrze było niedostępne. Przepiękne kolory, sprawiała wrażenie, jakby była przeniesiona z Mauretanii. Ale wystarczyło spojrzeć w górę, by dojrzeć typowe złote kopuły i wracało się na Ruś.







W knajpce o nazwie "Restoran Pizzeria Mario" zjedliśmy obiad - siomgę z narszarapem, czyli gatunek łososia z sosem z granatów. Pyszne to było, choć porcje mikroskopijne. Spożywaliśmy długo, chyba za długo, bo po wyjściu trafiliśmy na regularną tym razem ulewę, bez żadnych przebłysków słońca. Ruszyliśmy nieco więc przemoknięci w poszukiwaniu Abramcewa. Tym razem skręciliśmy w prawo, czyli protiwpołożnie do pierwszego skrętu (też był w prawo, ale z innej strony). Nawet nie udało się nam nie przeoczyć drogowskazu. Przezornie wyłączyliśmy GPS, zdając się jedynie na drogowskazy i tubylców. Tuż za zakrętem trafiliśmy na pozostałości pikniku narodów. Stojące tam namioty kojarzyły nam się z jurtami. Okazało się, że odbywały się tam symulacje walk rycerskich, a jurty to po prostu namioty z epoki. Mądry turist po szkodzie, czyli po kolejnym zmoknięciu... Tubylców ani śladu, nie było kogo spytać. Podjechaliśmy do przystanku autobusowego zatłoczonego uśmiechniętą, sympatyczną młodzieżą dającą nam jakieś znaki. Spytaliśmy o Abramcewo - konsternacja. Jeden z młodzieńców powiedział, że on nietutejszy, ale zaraz wyciągnie telefon i włączy swój GPS. Grzecznie podziękowałam, informując o posiadaniu GPS-a i jego kaprysach. Pokiwali głowami i pomachali do nas radośnie się uśmiechając. Zaśpiewali nam na pożegnanie piosenkę i... pieriedajcie priviet. Bardzo zrobiło się sympatycznie, postanowiłam czym prędzej pieriedat. priviet jakiemuś tubylcowi. Na postanowieniu się skończyło, tubylców ani śladu, chyba wypłoszeni deszczem schowali się w domach. 
Wracaliśmy do Moskwy z żalem, obiecując sobie kolejną wyprawę do Abramcewa. Tym razem lepiej się może przygotujemy. Kiedy tylko zjechaliśmy z bocznej drogi, tragedia! Korek do samej Moskwy (ok. 60 km). Te powrotne kilometry pokonaliśmy w 4 godziny! W tamtą stronę jechaliśmy nieco ponad godzinę! Na jednej z ulic moskiewskich przywitał nas plakat: zaprowadziliśmy porządek na Krymie, zaprowadzimy i w Moskwie, zlikwidujemy korki. No cóż...

2 komentarze:

  1. korespondent donosi ...ladne i kolorowe te Twoje opisy ,zdjecia jak zawsze ...nie do konca )))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ze mnie taki fotograf, jak z koziego ogona waltornia, niestety.

    OdpowiedzUsuń