W środę zamówiłam karmę i żwirek dla kotów, jak zwykle w sklepie internetowym. Diabeł mnie podkusił, by zamiast zwykle wybieranej opcji dostarczenia przesyłki przez "Siódemkę" wybrać opcję "Pocztex"! Ani w czwartek, ani w piątek, kiedy jeszcze byłam w domu paczka nie została doręczona. Dziś około południa zadzwonił do mnie pan paczkonosz z informacją, że podjął, cytuję: "nieudaną próbę awizowania". Nie zrozumiałam pana, jak się okazało, bo po mojej informacji, że jestem w domu po 17, pan radośnie mnie zawiadomił, że paczka jest do odebrania w urzędzie pocztowym (przez litość nie wspomnę, w którym) a on jeździ osobowym i takich paczek nie wozi. Lekko się zagotowałam, ale próbując pana nieco obłaskawić kontynuowałam, że nie odbiorę na poczcie, bo paczka ciężka i że proszę o dostarczenie po 17. Pan zakończył ze mną rozmowę powtórzywszy, gdzie paczkę mogę odebrać. Krew przodkiń we mnie zagrała! Tuż po pracy kurcgalopkiem poleciałam na rzeczoną pocztę. Lecąc czułam narastający łopot husarskich skrzydeł rosnących mi u ramion w tempie przesyłki kurierskiej Siódemki!. Na poczcie grzecznie poprosiłam o rozmowę z kierownikiem zmiany. Guzik, uprzejmy młody człowiek w okienku zaproponował rozmowę ze sobą. Trudno. Wyłuszczyłam po co przyszłam. Pan sprawdził, paczki nie ma. Zaproponował przyjście dnia następnego. Byłam uparta, bo do skrzydeł husarskich dołączały powoli jakieś surmy bojowe, kosy i bagnety na sztorc - jednym słowem do szturmu mi grało. W końcu pokazała się pani kierowniczka zmiany i powtórzyła, że paczki nie ma, że pan paczkonosz się jeszcze nie rozliczył. Zostawiłam numer telefonu i poszłam do domu. Tuż po wyjściu z poczty zadzwonił telefon - hurra! pani kierowniczka. Znaczy się, paczka jest. I rzeczywiście była. A to oznacza, że paczkonosz, ów glizd pokręcony, nawet nie próbował paczki doręczyć, co zresztą mi radośnie oznajmił dzwoniąc wcześniej. Poprosiłam więc o dostarczenie w dniu następnym. Pani kierowniczka z autentyczną troską w głosie stwierdziła, że ona nie wie, czy paczkonosz przyjmie paczkę do ponownego doręczenia. I tu mi znów zagrało do boju. Grzecznie, acz zjadliwie poinformowałam panią kierowniczkę, że ja nie rozumiem, co oznacza, że "nie wie, czy przyjmie". Otóż zamówiłam usługę pocztową z dostarczeniem paczki do domu i wykonania takiejż usługi oczekuję. Pani powiedziała, że się postara i na tym skończyłyśmy rozmowę. Kiedy weszłam do domu zadzwonił paczkonosz (telefonem, nie do drzwi) z tekstem: o co pani chodzi z tą paczką? Podniosłam poziom zjadliwości i rzekłam: o jej dostarczenie zgodnie z zamówioną usługą. Dodałam, iż próbę awizowania trudno uznać za próbę dostarczenia paczki. Na to pan, że on próbował dostarczyć wcześniej, a awizować później, a w ogóle to paczka nie waży 30 kg tylko 9, bo mu zważyli "na urzędzie". Ponieważ wcześniej zdążyłam przeczytać regulamin przesyłek pocztowych poinformowałam pana, że wobec tego będę musiała sprawdzić zawartość paczki, bo coś się nie zgadza. Na to pan radośnie wykrzyknął: Ha! To tylko na urzędzie, tylko na urzędzie! Otóż nie, drogi panie. W obecności kuriera, w miejscu odbioru, jakim zgodnie z podanym adresem jest moje mieszkanie. Pan się rozłączył nie mówiąc "pa"...