niedziela, 4 stycznia 2015

I jak imponderabilia

Nieuchwytne, niewidoczne, acz znaczące. Tak bardzo, że determinują każdy krok. Sprzeniewierzenie się im kończy się moralnym kacem, przynajmniej tak było w moim przypadku - na szczęście jeden raz mi wystarczył. Ale wracając ab ovo... Imponderabilia każdy ma inne, choć jest wiele wspólnych. Do tych wspólnych uwielbia odwoływać się demagogia. Rzuca chwytliwe hasła typu bóg, honor, ojczyzna i oczarowane stado rusza na barykady w imię tych haseł uznając, iż interes demagogii jest tożsamy z jego, stada, interesem. Nic bardziej mylnego. Choć pierwotnie demagog oznaczał osobę stającą na czele ludu z powodu własnych umiejętności (Perykles na przykład), dziś to pojęcie jest stanowczo pejoratywne i oznacza manipulanta odziałującego na tłum w celu osiągnięcia własnych interesów. Wystarczy podsunąć tłumowi chwytliwe imponderabilia. Odwołać się do wspólnoty czegoś tam, toteż różni się odwołują. Taki Hitler na przykład zjednoczył rasowo, inny jemu podobny, Stalin, ideologicznie. Obaj jednak zaczynali od ekonomii, najłatwiej bowiem pokazać głodnemu brzuchowi, jak go napełnić. Najlepiej czyimś kosztem. Nic tak nie jednoczy ludzi, jak wspólny wróg, któremu można urwać łepek przy samych piętach i osiągnąć korzyść. Doskonale wpisuje się to zresztą w retorykę religijną (dowolną): nie ja winien, winni żydzi, chrześcijanie, muzułmanie - właściwe podkreślić. W retorykę rasizmu, ksenofobii i innych tym podobnych zjawisk też się nieźle wpisuje. Się wzburzyłam. A miałam pisać o imponderabiliach pięknych, porywających jednostki lub stada do czynów chwalebnych. Do głęboko humanistycznych postaw. Do jedności w czasach trudnych nie piętnującej nikogo i niczego, a stymulującej do wspólnych działań w imię dobra każdej jednostki i całości społeczeństwa. No i nie napisałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz