Siała baba mak, nie wiedziała jak. A dziad wiedział, nie powiedział. A to było tak...
Nieprawda, dziad nie tylko powiedział, ale i sam się sianiem maku zajął, babie pozostawiając jedynie podziwianie efektów owego siania. Poczuł dziad bowiem nieodpartą potrzebę. Jakiś Głos wewnętrzny mu nakazywał siać i siać ten mak, gdzie popadnie. Podjął dziad więc dialog z owym głosem wewnętrznym pytając, czego chce. Tortu makowego się głosowi zachciało? Kompotu? Głos wewnętrzny zaśmiał się tylko szyderczo na takie przypuszczenia. Ale, że uprzejmy z Głosu był gość, wyjaśnił dziadowi, skąd owa potrzeba siania wynikła. Otóż kiedy już wzejdzie mak pojawi się ktoś, z kim dziad poczuje wspólnotę myśli, mowy i uczynków. Myśleć będą zbieżnie, czynić miłość będą światu, a mowy im wiele nie będzie trzeba albowiem pozawerbalnie porozumiewać się będą doskonale. Zadumał się dziad nad podszeptami Głosu, ucieszył perspektywą spotkania na swej drodze takiego egzemplarza, co to będzie w lot rozumiał dziadowskie myśli i westchnął: a daj panie, by to była zdrowa baba, małomówna, a robotna, i taka no... - tu dziad dłońmi spracowanymi sianiem narysował kształt faliście obły. A gdy mak posiany wzeszedł był obficie, ukazała się dziadu baba ścieżką wśród maku idąca. Gretchen. Krzepka, małomówna i robotna, a maki we włosach rozwiewał jej wiatr.
no cudne to niezwykle...
OdpowiedzUsuń