piątek, 9 września 2016

Spałam w Pile

Brat zadzwonił w poniedziałek z tekstem: jutro o 4.45 czekam przed domem. Podróż do Piły wpadła nam do głowy w zeszłym tygodniu, niby byłam przygotowana, ale ta 4.45? Na szczęście zostałam obudzona w porę, w dodatku dość niekonwencjonalnie - od razu poczułam się gotowa do drogi. Szybko wrzuciłam przygotowane rzeczy do torby i zeszłam na dół, brat czekał podobno od 4.15! Pojechaliśmy autostradą do okolic Ciechocinka chyba, a potem już zwykłą drogą krajową. Autostrada na mnie nie zrobiła wrażenia - tym bardziej, że mój brat to tyran i despota. Nie chciał się zatrzymywać na papierosa, na moje prośby o o przerwę na siusianie odwarkiwał, że powinnam do butelki i w ogóle był okropny. Przeoczyliśmy zjazd na Szczecin i w efekcie musieliśmy dwa razy płacić za przejazd - przy zjeździe z autostrady i przy ponownym na nią wjeździe. Ale potem było już tylko fajnie. Zatrzymaliśmy się w jakimś lesie na jedzenie i popatrzenie. Wtedy brat się przyznał, że autostradą jechał 180! Kawał z niego przestępcy drogowego, gdybym patrzyła na licznik, umarłabym ze strachu pewnie. I jeszcze mnie pytał, czy słyszę, że coś stuka w wydechu! Kanalia, nie brat. Po drodze zadzwonił do naszej cioci, w moim przekonaniu na wszelki wypadek, bo podobno już do niej dzwonił wcześniej i umawiał się właśnie na wtorek. Ciocia była jednak lekko zdziwiona, że będziemy już za dwie godziny. Potem się okazało, że umawiał się z naszym kuzynem na przyjazd, ale dość niezobowiązująco. Na tyle niezobowiązująco, że nie czekali na nas akurat we wtorek. Ale, że dobrzy ludzie z nich, nie kazali nam wracać. Ciocia się nawet ucieszyła na nasz widok. Potem przyszedł kuzyn Tomek z żoną, Wiesią. Nie znałyśmy się dotąd, ale przypadłyśmy sobie do gustu od pierwszego kopa. Zajmowała się nami tak, że klękajcie narody! Dogadzała nam we wszystkim, hołubiła, przytulała. Anioł, nie kobieta. 

Dom przy Śniadeckich
Zostaliśmy obwiezieni po wszystkich znanych nam z dzieciństwa miejscach. 
Między innymi obejrzeliśmy dom przy Śniadeckich, w którym siostra naszej babci, ciocia Lodzia, zamieszkała po przyjeździe do Piły w 1945 roku. Jak się okazało jej mąż trafił tam już w maju 1945, Piła się wtedy jeszcze dopalała po przejściu wojsk radzieckich. Podobno była zniszczona w 70 % i nigdy nie osiągnęła stanu ludności sprzed wojny.
Ten dom pamiętam bardzo dobrze, spędzałam tam czasem wakacje. Za domem był olbrzymi ogród, w którym wujek hodował nutrie (bałam się ich, miały takie wystające zębiska, fuj). W miejscu ogrodu stoją teraz nowe bloki. 




Nazwa ulicy niezmieniona od lat
Podczas zorganizowanej na szybko rodzinnej kolacji nagadaliśmy się za wszystkie lata chyba. Przyjechał nawet najstarszy kuzyn, młodszy ode mnie o rok. Bawiliśmy się razem, kiedy to on przyjeżdżał na wakacje do mojej babci. Przy stole było gęsto, obficie i zabawnie, do momentu, w którym się zaczęło politycznie.  Właściwie to wina najmłodszego pokolenia, czyli syna mojego kuzyna. Bąknął w pewnym momencie, że Polska powinna być dla Polaków. No żesz... Tomek dyskutował z nim zażarcie, czasem się tylko wtrącałam. Okazało się, że mamy z Tomkiem wyjątkowo zbieżne poglądy. Na szczęście, toteż nie czułam się jakimś rarogiem. A młody człowiek, a właściwie jego poglądy, nieco mnie przeraziły. Nigdy dotąd nie spotkałam się tak bezpośrednio z nacjonalizmem. Najwyższy był pewnie czas się zetknąć. I jestem przerażona. Dotąd tylko o takich ludziach czytałam, widywałam ich w wiadomościach. Tu miałam żywego człowieka, młodego i w sumie sympatycznego, ale to, co on mówił... Wstyd się, psiakrew, przyznać, że to rodzina.
Następny dzień spędziliśmy rozrywkowo li tylko. Ja byczyłam się z Wiesią na działce, brat zwiedzał lotnisko wojskowe. Ciocia zaserwowała taki obiad, że ledwo mogliśmy się po nim ruszać. A odmówić nie sposób było, żeby nie urazić starszej pani. Poza tym wszystko było tak pyszne... 

Ogromnie się cieszę, że tam pojechałam. Naładowałam się rodzinnymi uczuciami do wypęku. Nawet czułam w pewnym momencie, że jestem paszczowo wykończona, bo ileż można gadać? Ja raczej małomówna jestem przecież. Widziałam, że brat ma ochotę jeszcze zostać, ja musiałam wracać. Po pierwsze urodziny wnuka, po drugie koty, po trzecie zmęczenie. No to sobie wróciłam pociągiem. Pusto było, więc nie miałam specjalnej okazji do obserwacji. Dopiero we Włocławku chyba wsiadły dwie młode dziewczyny, które przykuły moją uwagę. Klony, jak słowo daję. Te same uczesania, różniące się tylko kolorem, podobne ubrania, podobny makijaż. Od razu coś mi nie pasowało. Ponieważ usiadły dość blisko, słyszałam rozmowę. Szczególnie jedna z nich okazała się ciekawa obserwacyjnie. Lolitka taka. Paznokietki utipsione, lekki, słodki makijaż, sukieneczka za pupę ledwie i niewinność w błękitnych oczętach. Telefon obwieszony świecidełkami, miód z usteczek płynący. Taki żeński odpowiednik gogusia z jakiegoś boysbandu. I teksty do koleżanki: możesz mi walizkę położyć na półkę, bo ja na pewno nie dam rady... Wiesz, nie możesz tak zrobić, bo mnie to unieruchomi i będę się źle czuła z tym, że tu jestem. Jasna cholera! I to wszystko cedzone półdziobem ze słodkim uśmieszkiem. Przy całkowicie zimnych oczach. Odruchy wymiotne miałam aż do Warszawy. 
Reasumując: starsze pokolenie okazało się świetne, kontaktowe, normalne. Z młodszym pokoleniem mi coś nie było po drodze. Jak nie nacjonalista, to jakieś lolitki z wyprzedaży. Starzejesz się Kornacka, oj starzejesz.


2 komentarze:

  1. A historia lubi sie powtarzac,przed oczami Twoj ulubiony fragment z filmu "Kabaret"...

    OdpowiedzUsuń
  2. Historia nie lubi się powtarzać, ale nie ma wyjścia, musi. To ludzie nie wyciągają wniosków.

    OdpowiedzUsuń