wtorek, 17 stycznia 2017

Upadek obyczajów

Chiński Nowy Rok rozpoczyna się 28 stycznia, ale impreza odbyła się wcześniej. Świętowałam z Operą Pekińską.


Poszłam właściwie z ciekawości. Ciekawość zaspokoiłam. Widowisko piękne, ale chyba wielka sztuka nie dla mnie. Nie zrozumiałam, nie zapadło głęboko w człowieka. Chiński balet tudzież śpiew do mnie nie przemówił. Może zwyczajnie nieprzyzwyczajona jestem albo co? Niemniej była to dla mnie okazja do obserwacji. Spięłam się przed wyjściem i ubrałam przyzwoicie, znaczy do teatru się ubrałam. Nie byłam oczywiście jedyna tak ubrana, ale dowolność strojów mnie zaskoczyła. Od swetrów i dżinsów po długie suknie i szpilki. Było kilku panów "pod muszką", kilka pań na szpilkach i w koafiurach, większość jednakże dość swobodnie odziana. Moją uwagę przykuła jedna z par: pan założył błękitny sweterek i dżinsy, pani powiewała trenem długiej sukni i czymś w rodzaju boa na szyi. Jakby się nie dogadali w kwestii stroju. Stroje strojami, zachowanie mnie bardziej poruszyło. Ani pozytywnie, ani negatywnie, ot obserwacyjnie. Otóż uczono mnie, że w kinie, teatrze, jeśli przechodzi się przed czyimś siedzeniem, to przodem do siedzącego. Siedzący natomiast wstaje. Tak jest podobno grzecznie. Jak dla mnie przede wszystkim sensownie - ktoś przechodzi przodem do mnie siedzącej, żeby mi tyłkiem przed nosem nie latać, a ja wstaję, żeby mi kolan nie skopał. Tymczasem byłam jedną z niewielu wstających w takiej sytuacji. I to ja wyszłam na dziwoląga, większość siedziała murem. No, może tylko kolanka lekko w bok szły. Pozostałe zachowania równie dowolne były. Dwie pary mieszane się witały. Pani z pary pierwszej przedstawiła swojego partnera najpierw panu z pary drugiej. Panowie rączki sobie ścisnęli, po czym pan z pary pierwszej sam ścisnął dłoń pani z pary drugiej. Panie nie raczyły sobie nic ściskać, nawet sobie nie machnęły głową. No dziwo jakieś. Podczas przerwy, przy stolikach z gadżetami tłok. Jak w Biedronce przy kasie, napierające tyły pchały stojących bliżej na stoliki. Obsługa sali niby dyskretna i pomocna, ale... Jedna z koleżanek była z mamą, starszą panią poruszającą się o kuli. Miejsca miałyśmy na parterze, niby żaden problem. Na ten parter jednakże należało wejść po kilku schodkach, co dla starszej pani było sporym utrudnieniem. Córka owej pani podeszła do jednej z pań hostess, uśmiechniętej służbowo i roztaczającej opary profesjonalizmu na kilka metrów wokół. Spytała, jak może się dostać bezkolizyjnie na parter. Pani odpowiedziała, słowo daję lekceważąco: przecież to jest parter. No niby tak. Szatnie i główne wejście w teatrze nie znajdują się w suterenie, ale widownia parterowa jednak nieco wyżej. Kornacka się szarpnęła i chciała pysknąć, ale doszła do wniosku, że nie warto chyba. Pani była młoda, modelkowata i nie jej zadaniem jest wiedzą błyskać. Ona miała wyglądać. I wyglądała. Kornacka nie wygląda, wiedzą nie błyska, ale założyła moskiewski naszyjniczek. I okazało się, że to żaden moskiewski naszyjniczek. To przykład sztuki ludowej San Escobar. Posiadanie takiego przedmiotu na własnej szyi Kornacka uznała za wielki sukces towarzyski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz