Mili panowie przywieźli, co mieli przywieźć. Znaczy poza materacem. Sztuki się panom nie zgadzały. Mnie też nie. To znaczy panowie mieli mniej, ja więcej. Policzyliśmy raz jeszcze i okazało się, że dwie paczki z regałem, wg spedytora oznaczają jedną paczkę. Panowie się uśmiali, ja również. Ale po materac pójść na dół musieli. Materac miał być sprężynowy, a przynieśli mi jakiś rulon. Sprawdziłam ze swoją listą - ten właśnie kupiłam, żaden inny. No trudno, się rozwinie, się sprawdzi. Reszta się zgadzała, zaczęłam przygotowywać front robót. Najpierw biurko. Oczywiście źle dopasowałam boki i musiałam skręcać ponownie. Małym śrubowkrętem gwiazdkowym, bo moje, wypasione, gdzieś mi wcięło. Ten pożyczyłam od sąsiada. Wyniosłam stare biurko, ustawiłam nowe. Aż mi się lżej na duszy zrobiło na widok. No ślicznie po prostu zaczęło wyglądać! Teraz regał na książki. Oczywiście popełniłam dokładnie ten sam błąd, co przy biurku. Odwrotnie boki umieściłam. Rozkręciłam, skręciłam prawidłowo i ufff... Stoi. Przeniosłam manele do regału i biurka. Między regałem, a materacem poszłam na obiad do dzieci. Zięć zrobił
pyszniutki obiadek: polędwiczki kurzęce w panierce z płatków
kukurydzianych, frytki, sałatka prawie-Colesław i sos czosnkowy. Ależ mi się nie chciało wracać do domu... Tym bardziej, że po obiedzie zajęliśmy się składaniem Lego - statku Jar Jar Binksa. Stanowczo łatwiejsza sprawa, niż regały i biurka. Skala jakby nieco mniejsza. Ale materac czekał. Bałagan czekał. Wszystko czekało. Toteż poszłam.
Podeszłam do materaca z nożem z marszu. Przecięłam folię i... jak on mi zrobił ziuuu! Się rozwinął błyskawicznie, z wizgiem. W przedpokoju mi się rozwinął. Zaczęłam go przenosić z pewnym trudem do sypialni, musiałam bowiem lawirować między starym biurkiem, niezagospodarowanymi jeszcze manelami i plączącymi się pod nogami kotami. Zaraz, gdzie ja z tym idę? Przecież tam stoi stare łóżko. Materac do kuchni, wytarabaniłam stare łóżko, choć mój kręgosłup krzyczał: zadzwoń po zięcia, po policję, po Straż Miejską, po kogokolwiek! Nie dałam się zwieść wrażym podszeptom kręgosłupa i wydygałam go do przedpokoju. Postanowiłam poprosić młodego sąsiada o pomoc w zniesieniu tego potwora na dół. Jutro, znaczy dzisiaj. Póki co stoi w przedpokoju i straszy. Położyłam materac na miejscu łóżka. No pięknie, coraz piękniej się robi. Stelaż pod materac przywiozą we wtorek. Będę spać z głową w podłodze, jakoś wytrzymam. A dywan? Jasna cholera... Przecież teraz muszę unieść nieco nóżki ciężkiego, bo z manelami, regału i biurko. Uniosłam. Ledwo, ale uniosłam. Wszystko pasowało. Podłączyłam komputer do sieci. To znaczy próbowałam podłączyć. Po zmianie w ustawieniach pokoju kabelek sieciowy okazał się za krótki. Pomyślę o tym jutro, odezwała się we mnie Scarlett. A co mi tam. Dziś rano pomyślałam i podłączyłam. Wisi to w powietrzu, ale działa. Jutro kupię dłuższy kabelek.
Jest prawie ślicznie. Prawie, bo zachciało mi się jeszcze komody i stolika nocnego pasującego do reszty. Wobec tego o piątej rano zrobiłam przegląd starej komody, wyrzucając co najmniej połowę zgromadzonych rupieci: starych ładowarek do telefonu, wspomnień i starego budzika, między innymi. Budzik brzdęknął po raz ostatni wrzucany do śmieci.... Nieco żałośnie brzdęknął. Miejsca jakby więcej się zrobiło. Przy okazji muszę zrobić porządek w dokumentach, jak już minie mi gorączka meblowa. Muszę, albowiem pomyślałam, jaki w nich bałagan odkryłyby moje dzieci, gdyby mnie się odeszło było. Aż mnie ciarki przeszły niezdrowe! Zrobię, jak tylko nową komodę ustawię, na pewno zrobię. Nowa komoda zatem być musi i już. Co prawda, kiedy pomyślę, że komoda też ma dwa boki i ja będę znów musiała rozpoznawać który jest prawy, który lewy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz