sobota, 3 października 2015

Citroen na parapecie

Zmiany w sypialni zaplanowałam już dość dawno temu, ale dość niemrawo się do nich zabierałam. Zupełnie nie rozumiem dlaczego, bo jedyną dużą zmianą ma być zmiana łóżka. Reszta to właściwie kosmetyka. Jedną z takich kosmetycznych poprawek miała być wymiana parapetu, który koty drapały z wyraźnym zacięciem. Okazało się, że mogę założyć na parapet nakładkę, nie muszę wymieniać całkiem. Wymiana to angażowanie fachowca, a nakładkę to ja mogę przecież sama. Ucieszyłam się i zaczęłam poszukiwania. Tu kolor nie taki, tu rozmiar nie pasuje... Kilka miesięcy kręciłam się wokół tematu, jak bąk jakiś. Wreszcie w jednym z marketów znalazłam kolor właściwy, rozmiar właściwy, hurra. Jazda zaczęła się z dostawą. Przez litość nie wspomnę, ile dostawa by mnie kosztowała.... no mniej więcej drugie tyle, co nakładki na parapet. Transport autobusem nie wchodził w grę, bo nakładkę na parapet kuchenny musiałam kupić trzymetrową (on ma 260 cm!). Koleżanka poleciła znajomego pana, podobno miły, solidny i chętny do pomocy. Zadzwoniłam, pan podał cenę zachęcającą bardzo. Ustaliliśmy szczegóły, to znaczy ja panu powiedziałam, że to 3 metry, że szerokość 38, że płaskie. Pan powiedział, że się zmieści, dogadaliśmy się na piątek. Pan miał przyjechać po mnie do pracy, potem odbiór w markecie i do domu. W piątek jakieś pół godziny przed przyjazdem pan zadzwonił, że już jedzie, że będzie czekał w szarym citroenie (tak usłyszałam, słowo daję!). Koleżanka obecna przy rozmowie spytała mnie, czy wiem, jak wygląda citroen... Nie bez powodu spytała, albowiem nadal pamięta, jak na jej pytanie: jaki samochód ma twoja córka, odpowiedziałam, zgodnie z prawdą zresztą: niebieski. Oczywiście, że nie mam pojęcia, jak wygląda citroen, toteż koleżanka zawołała na pomoc kolegę i oboje starali się wytłumaczyć mi, jakiego samochodu szukać. Bardzo starałam się zrozumieć, ale chyba mało skutecznie, bo rozglądałam się jednak za szarym, a nie za citroenem. Pan podjechał, przywitaliśmy się. Rzeczywiście okazał się miłym, młodym człowiekiem. Bez skrępowania zatem przyznałam się, że koledzy przed wyjściem tłumaczyli mi, jak rozpoznać citroena, dlatego nieco się spóźniłam. Pan zbaraniał i odrzekł: ale to jest peugeot... Zabrakło mi krwi do adekwatnego poczerwienienia na licu ze wstydu. Ale szary? Szary. No to jedziemy. Upewniłam się, że pan pamięta te 3 metry. Pan pamiętał, ale dopytał o szerokość. No, 38 cm i pokazałam, moim zdaniem właściwy rozmiar rozstawiając palce jednej ręki. Pan kiwnął głową z aprobatą, znaczy wejdzie. W markecie zapłaciłam, pojechaliśmy odebrać. Pan magazynowy wyniósł jakieś długaśne dwa potwory, szerokie, jak autostrada. Toteż jęknęłam: matko, a dlaczego to takie szerokie? miało być 38 cm? Pan magazynowy ze spokojem wyciągnął miarkę, zmierzył i powiedział: no i jest 38 cm. Pan peuegotowy również nieco zbaraniał zobaczywszy potwory, ale przyznał się już w czasie jazdy, że zasugerował się moim rozstawieniem palców, nie rzeczywistą szerokością, bo przecież mówiłam, że 38 cm. Ja pokazałam góra 20... Przyznałam się natychmiast do własnego upośledzenia matematycznego, włączając w to geometrię przestrzenną. Pan zaproponował, że może wobec tego powinnam zapłacić mu przelewem, (przyznał się, że liczył na moją pomyłkę w przecinku przed zerami). Pośmialiśmy się, pogadaliśmy sympatycznie o dzieciakach (to znaczy pan o dzieciach, ja o wnukach) i pan wyładował mnie przed domem inkasując niewielką kwotę. No i zostałam z potworami do wniesienia. Co prawda pan proponował pomoc, ale nie chciałam pana nadużywać, bo mam w planach przywóz jeszcze ciekawszych gabarytów (nowy materac,biurko itp). Heroicznie powiedziałam, że wniosę sama. Co to dla mnie wniesienie plastikowych nakładek? No. Plastik, nie plastik, 3 metry to miało i było potwornie śliskie. Z trudnością wyrabiałam się na zakrętach klatki schodowej. Tym bardziej, że to drugie, dwumetrowe, wymykało się jakoś spod tego trzymetrowego i zaburzało cykl. Kornacka komentowała złośliwie, przypominając, że już kilka razy mój pęd do niezależności i samodzielności skutkował bólem kręgosłupa albo co. Kazałam się Kornackiej zamknąć, bo mnie rozpraszała nad wyraz. W okolicy trzeciego piętra odkryłam najwłaściwszy sposób wnoszenia: na zakręcie podtrzymać nogą, unieść i przełożyć wzdłuż balustrady. Ostatnie piętro pokonałam śpiewająco. W domu lekko odsapnąwszy i dokonawszy właściwych pomiarów, zaczęłam rżnięcie. Piłkę mam dobrą, jednakże cięcie wzdłuż dwumetrowego potwora okazało się nie lada wyzwaniem. Urżnęłam, brzegi potraktowałam drobnym papierem ściernym i zamontowałam. Bosko wyglądało. Przyjrzawszy się jednak baczniej, zobaczyłam jakieś drobne zarysowania. Cholera jasna, miało ich nie być przecież. W samochodzie podłożyliśmy poduszki i moją własną kurtkę! Przyjrzałam się dokładniej, ufff.... zafoliowane to było. Ściągnęłam folię i przez chwilę podziwiałam dzieło... Pięknie jest, kot nie siada! Jutro się zajmę tym dłuższym, kuchennym.

 Update:
 Żeby nie było, że kantuję: parapet kuchenny, ten większy. Proszę zwrócić uwagę na niesamowitą precyzję w narożnikach! Klękajcie narody po prostu, no. Precyzja była taka precyzyjna, że musiałam dobijać na siłę tego potwora do końca. I skończyło się zranieniem tylko jednego palca.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz