poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Czułe czułki

Mam nowego przyjaciela. Znaczy znam gościa od zawsze, ale byłam do niego raczej wrogo nastawiona, niż życzliwie. Uważałam, że działa na moją szkodę, bo wyprowadzał mnie z błędu w odniesieniu do tego, co uznałam za prawdziwe i niezmienne. Byłam zła, bo długo się przekonuję i przyzwyczajam, a jak już się przyzwyczajałam to mnie gasił. Czasem kompletnie bez znieczulenia, najczęściej wtedy, kiedy już chowałam czułki i uznawałam teren za rozminowany. Stawał obok, jak Wawrzon jakiś i pytał: 
- Mania! 
- A co? 
- Widzisz? 
- Widzę. 
- A dziwujesz się? 
- Dziwuję.
No to czas był najwyższy z gościem się zakolegować i uznać, że ma rację. Żeby się już nie dziwować. Jeszcze tego Pantareja nie lubię, ale już wiem, że nie ma przed nim ucieczki i jedyne wyjście to uznać jego obecność za constans. I nie chować czułków. No.

środa, 23 sierpnia 2017

Cytrynowe anomalia

Postanowiłyśmy poużalać się z moją Irlandią na los niewieści. Lekko poniewczasie, bo niby po co, ale tak nam wyszło. Przypomniałyśmy sobie wyjazd Irlandii z nad wyraz elokwentnym partnerem, kiedy ów spędził tanecznie wieczór z inną kobietą, uprzednio zaprezentowawszy niechęć do tańców w ogóle. Mnie się również co nieco przypomniało i wyszło nam tak: 
Zdarzają się kobiety, które muszą rwać, co na drzewo nie ucieka. Tak mają i już. Zdarzają się i tacy mężczyźni, ale z racji płci nas to nie dotyczy. Lata nam koło klosza, jeśli w towarzystwie taka osoba się pojawi - w naszym przypadku kobieta, która rwie naszego partnera, no jakkolwiek okazuje mu zainteresowanie. Niech się z jej zachowaniem mierzy jej ewentualny partner. Nas interesuje tylko i wyłącznie reakcja naszego partnera. Jeśli nie ucieka na drzewo, jeśli mu to schlebia i okazuje zainteresowanie nie mnie, a pani rwącej, to na plaster taki partner? Znaczy pomyłka, nie partner. Osobnik płci dowolnej zainteresowany partnerką/partnerem nie ma ochoty odbijać się w oczach innych. Jeśli jest dobrze wychowany, to grzecznie, acz stanowczo nie będzie zwracał uwagi na potoki perlistego śmiechu, podkasane spódniczki czy strzelanie oczami. Jeśli jest gorzej wychowany, to tylko stanowczo nie będzie zwracał. Obserwacja takich sytuacji pozwala spojrzeć z właściwej strony na zaangażowanie strony protiwpołożnej. W przypadku stwierdzenia wyżej wspomnianych anomalii wiać, gdzie cytryna dojrzewa. Póki nie jest za późno. Potem jest tylko gorzej. 


wtorek, 22 sierpnia 2017

Bez ograniczeń

Zachorowałam na prawo jazdy, toteż poszłam do lekarza. Lekarz miał stwierdzić moją przydatność do prowadzenia pojazdów mechanicznych, cokolwiek to znaczy. Nie stresowałam się jakoś mocno, bo wcześniej poczytałam na czym takie badania polegają. Wyszło mi, że to formalność. Pojechałam na drugi koniec miasta, bo tam właśnie mnie moja szkoła jazdy skierowała. Kiedy zobaczyłam kłębiący się przed pokojem przyjęć tłum, nieco zwątpiłam w sens przedsięwzięcia. Po pierwsze to był tłum, po drugie tłum w wieku późnoszkolnym raczej. Poczułam się zgrzybiałą staruszką, ale trudno - raz babie przyjemność. Okazało się, że rzeczywiście to chyba formalność, bo osobniki młode wychodziły po kilku minutach. Szybko szło i bezboleśnie. Po około półgodzinie wyłoniła się z pokoju pani doktor, z rozwianym włosem i obłędem w oczach mamrocząc, że ona na pewno wszystkich nie przyjmie dzisiaj. Kornacka aż podskoczyła z radości - no wreszcie jakiś punkt zaczepienia do czepiania się. Stanęła w blokach startowych. Długo nie musiała czekać. Pani ze szkoły jazdy, gdzie badania owe się odbywały zakomunikowała, że JEJ kursanci wchodzą poza wszelką kolejką. Młodzież się nie odzywała. Albo przyzwyczajona, albo przyczajona ze strachu. Kornacka za to sobie nie żałowała. Zażądała wyjaśnień. Pani wyjaśniła, a i owszem. Że pani doktor tu przychodzi głównie dla JEJ kursantów, a reszta szkół korzysta li tylko i jedynie grzecznościowo. Kornacka zatarła tłuste łapki i warknęła: znaczy pozostałych to tak charytatywnie pani doktor przyjmuje? No nie, ale... Młodzież wzrokiem umęczonym wyraziła aplauz dla Kornackiej, niemniej nie warknął poparciowo nikt. Robiąc kolejny przemarsz między oczekującymi pani od JEJ spytała mnie, czy bym sobie nie usiadła. No żesz... Grzecznie, acz stanowczo odmamrotałam, że dziękuję, postoję sobie, lubię sobie postać. Kiedy wreszcie weszłam do gabinetu Kornacka była już tak rozochocona, że tylko czekała okazji. Pani doktor kazała się rozebrać. Kornacka sobie nie odmówiła pytania: całkiem? Nie, do połowy - rzekła pani doktor. Osłuchała, opukała, coś zanotowała. Po czym kazała stanąć na środku, zasłonić jedno oko i czytać literki. Litościwie w przedostatnim rzędzie, nie ostatnim. Lewe oko poszło bez zająknięcia. Zasłoniłam to lewe, a prawe guzik zobaczyło. Nie widziałam nawet trzeciego rzędu, pierwszy i drugi dość mgliście. Radośnie zakomunikowałam, że nie widzę. Panią doktor chyba lekko zatchnęło, ale brnęła dalej. Niech pani założy okulary - poleciła. Próbowałam protestować, że okulary to ja mam do czytania, ale z bliska, a nie z kilku metrów. Pani założy! No to pani założyła. Znowu radośnie zawołałam, że teraz nie widzę już nic. Pani doktor coraz bardziej zatchnięta była. No widzi pani, ja w tej sytuacji to nie mogę pani tego podpisać. Kornacka złośliwie mi chichotała zza kołnierza, toteż spytałam: a właściwie dlaczego muszę widzieć każdym okiem osobno? Przecież oboma to ja widzę doskonale. I dodałam, że ja tak tylko z ciekawości pytam. Pani doktor ugięła się pod naciskiem Kornackiej i moim, podpisała "bez ograniczeń" wzdychając ciężko. Tylko na egzamin niech pani idzie bez okularów - poleciła. Jeszcze czego, muszę przecież przynajmniej instruktora widzieć, no. Wracałam do domu radosna, jak czyżyk na wiosnę. Do dziś mi nie przeszło to czyżykowanie.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Babciny krochmal

Moja babcia lubiła mocno wykrochmaloną pościel. Taką aż sztywną. Latem, kiedy spędzałam u babci wakacje, lubiłam kłaść się w taką właśnie pościel. Ssało mnie, żeby się w tej pościeli zakopać i marzyć. Nie do końca pamiętam o czym, ale pewnie o czyjejś bliskości, cieple, bezpieczeństwie. Wymyślałam nieustannie scenariusze swojego życia z nastoletnią nadzieją. Dziś nie krochmalę pościeli. A marzę w każdej wolnej chwili. I dalej o tym samym. Tylko teraz nazywam to zwyczajnym życiem. Chciałabym po obudzeniu się patrzeć przez okno na zielone z niebieskim, czasem na białe z niebieskim. Wiedzieć, że za chwilę wypiję kawę na werandzie albo w pobliżu kominka. Że usłyszę czyjeś dzień dobry, ciepłe dzień dobry. Że zrobię kolejną czapkę i usłyszę, że fajna ona jest, ta czapka. Że ugotuję obiad i zupa nie będzie za słona. Że będę sobie tkać dywaniki na własnoręcznie zbudowanym krośnie. Że moim problemem będzie, jaką książkę przeczytać, a nie kiedy ją przeczytać. Że kiedy się schowam do swojej jaskini, to w końcu usłyszę: wyłaź, bo mi ciebie brak. Że będę robić rzeczy, które mają sens i które będę lubiła robić. Że z przyjemnością upiekę rano świeże bułeczki. Wyhoduję pomidory i będę je jadła, jak kiedyś. Jeszcze zielone, z miodem. No i się rozkrochmaliłam, no.

wtorek, 15 sierpnia 2017

Jak poderwać do lotu płeć przeciwną

 Wzięło mnie na grzebanie w internetach. Znaczy szukałam sposobu na mole, bo mi się rozlazły, a znalazłam sposoby na podryw. Jakim cudem - nie mam pojęcia. Moli albowiem nie zamierzałam podrywać, a już na pewno nie do lotu. Podrywania faceta lub kobiety też nie mam w planach, bo nie i już. Poniższe znalazłam na joemonsterze. Rozbawiło mnie, a jakże. Z drugiej strony trafiła mnie ciężka febra na manipulację. No nie znoszę wciskania kitu, szczególnie celowego wciskania. Takie au naturel mi się marzy. A właściwie to już mi się nie marzy. Mam swój koniec świata i więcej nie potrzebuję. No. Ale może komuś się rady przydadzą. Panom polecam szczególnie sposób na misia - żadna się nie oprze. No, chyba że Barbie. Panie natomiast powinny skoncentrować się na wampie. Nic tak nie działa na faceta, jak wamp. A najlepiej wamp z modyfikacją z punktu na Barbie - nic mądrego niech paniom przez uróżowane usteczka nie przechodzi.  Zresztą właściwie można sposoby łączyć dowolnie. Jeśli ofiara się zrobi na wampa, to ma szansę poderwać lekarza, w najgorszym razie ratownika medycznego, jeśli opiekuna nie znajdzie. I tak dalej, i tak dalej. Zresztą, co ja będę kombinować. Sami sobie kombinujcie.
No to powodzenia.

Dla panów

1. Na misia.Uśmiechasz się głupkowato, mówisz, że masz pluszowy charakter i jesteś stworzony do przytulania. Działa to na kobiety silne, niezależne, które szukają w mężczyźnie właśnie misia. Uważaj, żeby nie przesadzić – na pierdołę żadna nie zwróci uwagi.
2. Na nieśmiałego.
Potrzebujesz skombinować przepraszający wyraz twarzy i dużo mrużyć oczy. Przechodząc obok wymarzonej kobiety, wyniszcz cichutkie „przepraszam” i spojrzeniem pokaż jej, że jest ci przykro, że żyjesz. Na pewno będzie chciała ci pomóc.
3. Na szejka.
Inwestujesz w solarium, tombakowe ozdoby i walutę (najbardziej dolary, choć mogą być też korony czeskie – może babki nie odróżnią). Po mieście chodzisz z plikiem banknotów w dłoni. Uwaga! Zamiast kobietki możesz przyciągnąć meneli.
4. Na intelektualistę.
Kłopotliwe, bo trzeba załatwić jakąś książkę. Ale potem jest już z górki. Chodzisz po parku i udajesz zachwyconego tym, co czytasz. Gdy dziewczyna zapyta o ulubionego autora, wymieniaj latynoskie nazwiska (Raul Gonzales, Luis Enrique, Fernando Morientes, możesz dodać również Christiano Ronaldo i Tomasz Hajto).
5. Na osiłka.
Proste i nie wymagające dużych nakładów. Nie mów dużo, rób groźne miny i wypychaj podkoszul-kę skarpetkami na wysokości bicepsów. Powtarzaj co chwilę: „Pudzianowski! Pudzianowski! Dominator!”. Ryzyko: propozycja wyjścia na solo od innego osiłka.
6. Na romantyka.
Bądź wiecznie zamyślony. Mów, że kobiety są piękne jak koń w galopie, a miłość jest jak chodzenie boso po zroszonej trawie. Wykonuj dziwne gesty (np. puszczaj buziaki do gołębi zrywających się do lotu). Bardzo skuteczna metoda.
7. Na turystę.
Mów w obcych językach. Najlepiej po angielsku. Jak nie znasz, to udawaj że znasz. Nie zaszkodzi wymachiwanie pozwoleniem na pracę za granicą lub wizą do USA. Uważaj na kieszonkowców!!
8. Na artystę.
Dziecinnie łatwe. Nie gol się, nie czesz. Ubieraj stare swetry i koszule z kołnierzem a’la Słowacki. Cytuj klasyków (patrz latynoskie nazwiska z punktu 4) i zachowuj się niekonwencjonalnie. Rada – zawsze bądź bez pieniędzy.

 Dla pań


1. Na nieśmiałą.
Genialnie proste. Z koca uszyj sobie długą, przyciężkawą i ohydnie niemodną sukienkę. Skombinuj okulary w grubych oprawkach z żaluzjami i plastrem (coś a’la wczesna Natalia Kukulska) i rusz w miasto. Zachwycisz równie nieśmiałych.
2. Na ofiarę.
Na ten numer znajdziesz chłopaka – opiekuna. Przechodząc obok tego jedynego ostentacyjnie zgub cokolwiek, potknij się i złam nogę w trzech miejscach. Jeśli dobrze dobrałaś metodę na pewno rzuci ci się z pomocą. Jeśli nie – dzwoń po karetkę.
3. Na wampa.
Trochę ograny, ale ciągle skuteczny numer. Czerwone paznokcie (koniecznie też u stópek!), minimalistyczna mini, maksymalistyczny dekolt i już. Faceci lecą, jak pszczoły do ula.
4. Na fankę sportu.
Trudne, ale niezwykle skuteczne. W barze głośno komentuj oglądany przez panów mecz, wyzywaj sędziego od najgorszych najgorszych rzucaj teksty w stylu : „Tak to możesz grać w Zjednoczonych Nowy Sącz!”. Musisz też pić piwo i zapuścić brzuch.
5. Na chłopa.
Zapomnij o depilacji i dobrych manierach. Bekaj, przeklinaj i co chwilę pociągaj nosem. Koniecznie załatw skądś film o DDR-owskich kulomiotach. Ich urok to Twój cel! Na ten numer na pewno poderwiesz jakiegoś intelektualistę. W końcu mężczyzna w domu jest potrzebny.
6. Na Martynę Wojciechowską.
Podejrzyj jakim autem jeździ ten przystojniaczek. Doczytaj o nim w „Auto Świecie”, podpytaj brata i już! Przy następnym przypadkowym spotkaniu pochwal jego konie (mechaniczne), linię (nadwozia) i ryk (silnika). Jak nic weźmie Cię na przejażdżkę …
7. Na Barbie.
Najczęściej stosowana metoda. Spal się na solarium, utleń włosy i chichocz za każdym razem, gdy obiekt Twoich westchnień otworzy usta. Nawijaj o szminkach, ubieraj się na różowo, a do komórki przyczep maskotkę. Absolutnie nie mów nic mądrego – możesz go spłoszyć!!!

8. Na Kopciuszka.
Co chwilę mów, jaka jesteś nieszczęśliwa. Że tu Ci oczko poszło, że tam zgubiłaś frotkę. Cały czas podkreślaj, że przy nim byłoby Ci o wiele lepiej, że jest Twoim „opatrznościowym”. Wiem, wiem, powinno być jeszcze „mężem”, ale to słowo jest zakazane przy mężczyznach! Dla podkreślenia efektu przywitaj go kiedyś z miską maku i popiołu. Powiedz, że akurat przebierasz.



poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Ta ostatnia niedziela

Zaczęła się ta niedziela mało fortunnie. Pół nocy sprzątałam łazienkę i okolice, jako że do przemyślenia mam nieco. Najlepiej mi się myśli przy sprzątaniu łazienki właśnie. Już prawie wymyśliłam, byłam o włos, o jedną myśl. No i przyjechał Leon z kaskiem. Wymyślenie się mi rozjechało. A i ssać mnie zaczęło jeszcze bardziej na wiatr we włosach. Ale nie miałam czasu myśleć dalej, bo do znajomych się udałam w celach rozrywkowych. Rozrywkowo było bardzo, spłakałam się ze śmiechu kilkakrotnie, czego mi ostatnio brakowało nad wyraz. Znaczy śmiechu mi brakowało. No to nadrobiłam. Wracałam bardzo późną porą, zatem taksówką. Uprzejmy damski głos w słuchawce poinformował mnie, że nie wie, czy jakiś kierowca przyjmie  - i tu ja usłyszałam wyzwanie. Bardzo mi się to spodobało, przekazałam pani, że wobec tego poproszę o kierowcę lubiącego wyzwania. Finał był taki, że przyjechał młody człowiek z na wstępie uśmiechniętym pyszczydłem. Odprowadzali mnie znajomi odstawiając chyba taniec żalu w tle, bo pan skomentował, że muszą mnie bardzo lubić, skoro tak żegnają. Po czym wdaliśmy się w rozmowę o gwiazdach. Że piękne i że najlepiej je widać poza miastem, gdzie nie ma łuny cywilizacyjnej. Fajna była ta rozmowa, a młody człowiek uroczy. Podjeżdżając pod mój dom powiedział jeszcze, że pani dyspozytorka poleciła mu odwieźć mnie pod samą bramę i poczekać, aż wejdę. No i teraz myślę, co ja jej takiego powiedziałam, że się moim losem aż tak przejęła. Że niby kierowcę lubiącego wyzwania chciałam?

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Volare

Siedziałam sobie na ławce i obserwowałam świat. Po cichu liczyłam też, że świat dostarczy mi rozwiązań, jakich nie umiem sama znaleźć. Poniekąd dostarczył. Pewna wrona siwa spacerowała sobie przede mną, nie zwracając uwagi na mnie, mój nastrój i okolice. Ot, łaziła piechotą w tę i z powrotem. Dziób miała lekko otwarty, oczkami nie strzygła. Chwilami poruszała się dostojnie, by po chwili podbiec odrobinę. Wszystko piechotą, na łapach, czy co tam wrony mają. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego właściwie ona chodzi. Przecież umie latać, wrona jedna! Gdybym to ja umiała latać, to ho ho! Latałabym nieustannie. Spytałam wronę, czemu łazi miast latać. Popatrzyła na mnie z ukosa i słowo daję, że z politowaniem. Wyglądała przy tym na zirytowaną i lekko znudzoną. I wtedy dokonałam odkrycia - jej się latanie zwyczajnie znudziło! Jako małe ptaszę zapewne doczekać się nie mogła, aż rozwinie skrzydła efektywnie i efektownie. A kiedy już posiadła umiejętność, zwyczajnie umiejętność przestała ją bawić. No takie to przecież ludzkie. Znaczy wronie.