Moja babcia lubiła mocno wykrochmaloną pościel. Taką aż sztywną. Latem, kiedy spędzałam u babci wakacje, lubiłam kłaść się w taką właśnie pościel. Ssało mnie, żeby się w tej pościeli zakopać i marzyć. Nie do końca pamiętam o czym, ale pewnie o czyjejś bliskości, cieple, bezpieczeństwie. Wymyślałam nieustannie scenariusze swojego życia z nastoletnią nadzieją. Dziś nie krochmalę pościeli. A marzę w każdej wolnej chwili. I dalej o tym samym. Tylko teraz nazywam to zwyczajnym życiem. Chciałabym po obudzeniu się patrzeć przez okno na zielone z niebieskim, czasem na białe z niebieskim. Wiedzieć, że za chwilę wypiję kawę na werandzie albo w pobliżu kominka. Że usłyszę czyjeś dzień dobry, ciepłe dzień dobry. Że zrobię kolejną czapkę i usłyszę, że fajna ona jest, ta czapka. Że ugotuję obiad i zupa nie będzie za słona. Że będę sobie tkać dywaniki na własnoręcznie zbudowanym krośnie. Że moim problemem będzie, jaką książkę przeczytać, a nie kiedy ją przeczytać. Że kiedy się schowam do swojej jaskini, to w końcu usłyszę: wyłaź, bo mi ciebie brak. Że będę robić rzeczy, które mają sens i które będę lubiła robić. Że z przyjemnością upiekę rano świeże bułeczki. Wyhoduję pomidory i będę je jadła, jak kiedyś. Jeszcze zielone, z miodem. No i się rozkrochmaliłam, no.
W Eskobar? A moze nadal Czechoslowacja aktualna? ))
OdpowiedzUsuńNie jest ważne gdzie, no. Byle daleko od cywilizacji )
OdpowiedzUsuń