poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Ta ostatnia niedziela

Zaczęła się ta niedziela mało fortunnie. Pół nocy sprzątałam łazienkę i okolice, jako że do przemyślenia mam nieco. Najlepiej mi się myśli przy sprzątaniu łazienki właśnie. Już prawie wymyśliłam, byłam o włos, o jedną myśl. No i przyjechał Leon z kaskiem. Wymyślenie się mi rozjechało. A i ssać mnie zaczęło jeszcze bardziej na wiatr we włosach. Ale nie miałam czasu myśleć dalej, bo do znajomych się udałam w celach rozrywkowych. Rozrywkowo było bardzo, spłakałam się ze śmiechu kilkakrotnie, czego mi ostatnio brakowało nad wyraz. Znaczy śmiechu mi brakowało. No to nadrobiłam. Wracałam bardzo późną porą, zatem taksówką. Uprzejmy damski głos w słuchawce poinformował mnie, że nie wie, czy jakiś kierowca przyjmie  - i tu ja usłyszałam wyzwanie. Bardzo mi się to spodobało, przekazałam pani, że wobec tego poproszę o kierowcę lubiącego wyzwania. Finał był taki, że przyjechał młody człowiek z na wstępie uśmiechniętym pyszczydłem. Odprowadzali mnie znajomi odstawiając chyba taniec żalu w tle, bo pan skomentował, że muszą mnie bardzo lubić, skoro tak żegnają. Po czym wdaliśmy się w rozmowę o gwiazdach. Że piękne i że najlepiej je widać poza miastem, gdzie nie ma łuny cywilizacyjnej. Fajna była ta rozmowa, a młody człowiek uroczy. Podjeżdżając pod mój dom powiedział jeszcze, że pani dyspozytorka poleciła mu odwieźć mnie pod samą bramę i poczekać, aż wejdę. No i teraz myślę, co ja jej takiego powiedziałam, że się moim losem aż tak przejęła. Że niby kierowcę lubiącego wyzwania chciałam?

2 komentarze:

  1. Witaj Somsiadko zza wody ja cały czas czytam ...:))Twoje osobliwe przypadki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaraz osobliwe, normalne są no :)

    OdpowiedzUsuń