Mam nowego przyjaciela. Znaczy znam gościa od zawsze, ale byłam do niego raczej wrogo nastawiona, niż życzliwie. Uważałam, że działa na moją szkodę, bo wyprowadzał mnie z błędu w odniesieniu do tego, co uznałam za prawdziwe i niezmienne. Byłam zła, bo długo się przekonuję i przyzwyczajam, a jak już się przyzwyczajałam to mnie gasił. Czasem kompletnie bez znieczulenia, najczęściej wtedy, kiedy już chowałam czułki i uznawałam teren za rozminowany. Stawał obok, jak Wawrzon jakiś i pytał:
- Mania!
- A co?
- Widzisz?
- Widzę.
- A dziwujesz się?
- Dziwuję.
No to czas był najwyższy z gościem się zakolegować i uznać, że ma rację. Żeby się już nie dziwować. Jeszcze tego Pantareja nie lubię, ale już wiem, że nie ma przed nim ucieczki i jedyne wyjście to uznać jego obecność za constans. I nie chować czułków. No.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz