niedziela, 20 września 2015

Esencja kasztanowca

Koniec dwóch tygodni przymusowego siedzenia w domu! Poszłam sobie w świat. I we świecie zobaczyłam takie cudo... Kasztanowiec w okolicy cerkwi na Pradze zakwitł ponownie, ale zachował prawie dojrzałe kasztany z poprzedniego, wiosennego kwitnienia. Fascynujący widok. Gapiłam się, jak gapia zwyczajna, aż jakaś rowerzystka zwróciła mi uwagę, że stoję na ścieżce rowerowej. Ano stałam, nie patrzyłam pod nogi, tylko w górę. Przy okazji podziwiania kasztanowca zachodził we mnie proces myślowy, dość intensywny, co utrudniało mi rozpoznanie otoczenia. Poszukiwałam mianowicie swojego zdania na temat Sartrowskiego "egzystencja poprzedza esencję" w odniesieniu do marksistowskiego "byt określa świadomość". Przy okazji latał po mnie, jak zwykle zresztą, Schopenhauer. Ale wracając do egzystencji... Żeby się zdefiniować, człowiek musi zaistnieć, czyli w jakimś środowisku egzystować. Z tego środowiska sobie człowiek ma czerpać, a następnie nadać swemu życiu sens. Czy rzeczywiście środowisko, w jakim się egzystuje determinuje ową esencję, jaką człowiek powinien z siebie wykrzesać? Patrzyłam na kasztanowca, jak na drzewko Porfiriusza, próbując znaleźć jakieś powiązania, prawidłowości, reguły. Krótko mówiąc szukałam odpowiedzi bez brzytwy Ockhama w ręku. I guzik. Jednocześnie kwiaty i owoce? Bez sensu. Jakiś taki... nieesencjonalny ten kasztanowiec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz