czwartek, 11 grudnia 2014

A jak anioły

Pierwszego anioła dostałam od koleżanek z jakiejś okazji. Z komentarzem: ty na niego patrz i anielskości charakteru nabieraj. Patrzę od kilku lat i nic! Muszą to być zaburzenia widzenia albo jakaś wada genetyczna... Od tego pierwszego anioła się zaczęło. Popłynęły do mnie szeroką strugą, albowiem córki uznały, że jeden to za mało. Dostawałam je od nich przy każdej okazji. Drewniane, ceramiczne, szklane, metalowe, woskowe. Kilka z nich cenię sobie bardziej, niż inne. Mianowicie tego zrobionego z masy solnej przez młodszą córkę, wyszperanego gdzieś przez starszą aniołka z mydła i szklanego, którego dostałam na 50-te urodziny. Mam też szatanioła, całkiem diabelskiego kolesia z czerwonymi, pierzastymi skrzydłami. I białoruskiego golasa, któremu wnuczka zgubiła gdzieś skrzydła. Przywoziłam je sobie z podróży, mam więc aniołka ormiańskiego, kilka białoruskich i rosyjskiego. Niestety, obfitość aniołów nie wpłynęła łagodząco na mój charakter. Ostatnio nawet zauważyłam pewien regres w anielskości, wredna całkiem szatańsko się robię. Minął co prawda okres wielkiej smuty, ale pewien cynizm pozostał. I nie wierzę już w anioły. Toteż koleżanki obdarowują mnie żabami. Że niby taka zaklęta księżniczka ze mnie... Akurat.

2 komentarze: