Wychylać się Kornacka zaczęła już rano, w drodze do pracy. Zirytował ją brak klimatyzacji w tramwaju, jakby zapomniała, ile lat jeździła bez. Potem było już tylko gorzej. Okres urlopowy, jedni odpoczywają, pozostali ich zastępują. No to zastępuję 3 osoby, w tym koleżankę M., która jest na urlopie od dzisiaj, czyli wczoraj była w pracy i wszyscy wspólnie pomagaliśmy jej podgonić tak, by mniej więcej z czystym kontem poszła się byczyć. Bladym świtem przyszła do nas do pokoju szefowa, która jest osobą łagodną (niemal, jak ja) i wyjątkowo życzliwą. Po omówieniu spraw ważnych przeszłyśmy do omawiania tych błahych. Spytała, jak sprawy M., zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że póki co czysto. Potem może coś wpłynie. W tym momencie odezwała się moja koleżanka z pokoju, też M. Dla ułatwienia M2, powiedzmy. Wyskoczyła z tekstem, że no tak, przecież to ona wczoraj M. załatwiła z 10 spraw. Wydźwięk to miało zrozumiały dla wszystkich: gdyby nie ja, M2, to M. by z niczym nie zdążyła. Kornacka wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z szefową, ale zmilczała. M2 przeszła jednakże do ofensywy. Po moim tekście o jeździe motorem (że to fajne, że wiatr we włosach, że jak mustang i takie tam) potrząsnęła swą uroczą koafiurką i rzekła lekceważąco i z przyganą słyszalną za Bugiem: no przecież tak nie można, motorem? Też coś! Rowerem trzeba, zdrowiej to i przyjemniej. Plotła tak kilka minut, wyraźnie dając do zrozumienia, że moje ulubienie jazdy motorem to mały pikuś jest i w ogóle nie warto sobie mną głowy zawracać. Nieco spuściła z tonu, gdy szefowa przyznała, że co prawda boi się jeździć, ale sama lubi takie wyczyny. M. zmieniła wdzięcznie temat i pochwaliła się, że wczoraj czytała o "jątkach", których takie się "wylągło" zatrzęsienie, że się motory po jezdni ślizgały. Tymi "jątkami" mnie dobiła! Rzekłam poważnie, że jętki jednodniówki specjalnie się rzucają pod ślizgacze, żeby dreszczyk emocji poczuć. Inaczej by się nie rozmnażały. Samce albowiem bez adrenaliny nie produkują zapładniacza w malutkich narządach swoich. Szefowa dość szybko wyszła z pokoju, M. zaś poważnie dodała: no właśnie, jętki. Starałam się przez resztę dnia siedzieć cicho i nie otwierać pyska, bo Kornacka tylko na to czekała pobrzękując tasaczkiem. Jednakże odbierałam telefony, które u Kornackiej powodowały wzmożone pobrzękiwanie, niestety. Czułam, że stoi w blokach startowych, kanalia! Powrót do domu nieklimatyzowanym autobusem nie powinien już właściwie robić na Kornackiej żadnego wrażenia, powinna się była przyzwyczaić wszak. Nie przyzwyczaiła się, mamrotała pod nosem jakieś mało pochlebne dla komunikacji miejskiej wyrazy. Przeżyła w miarę spokojnie rajd kilku motocykli, chyba bez wspomagania "jątek" jadących, bo z rykiem straszliwym, bez poślizgu. Jakoś przeżyła kolejkę w sklepie i marudzące do wypęku klientki. Niestety, szlag ją trafił na finiszu prawie. Otwierając skrzynkę pocztową, zostawiłam klucze. Zorientowałam się mniej więcej w połowie drogi, czyli w okolicach drugiego piętra. Tego było Kornackiej za dużo. Puściła soczystą wiązkę wspomaganą obficie ruskim matom i poszła się wyżalić pisemnie. Ot, co.
Kornacka marudna ,ale pewnie Jej ulzylo .A co ma powiedziec na te upaly bufetowa z Malkini?)))
OdpowiedzUsuńCudnie jesteś marudna, cudnie.))
OdpowiedzUsuńzapominajka
Kornacka marudzi, nie ja. A bufetowa biustem macha, by nieco powietrze wzruszyć. Tudzież klientów.
OdpowiedzUsuń