poniedziałek, 31 października 2016

Kornacka - reaktywacja

Kornacka od dawna nie miała okazji zaprezentować swoich możliwości, toteż jak już pokazała to z wizgiem. Półgodzinne czekanie na autobus nie zrobiło na niej wrażenia, ale pan siedzący w autobusie obok mnie już tak. Pan oczywiście trzymał nóżki pod kątem rozwartym i ani myślał zewrzeć ich choćby o milimetr. Zionął przy tym przetrawionym alkoholem i czymś bliżej nieokreślonym, co wywołało we mnie odruchy wymiotne. Na tyle silne, że wysiadłam przystanek wcześniej i spory kawałek szłam piechotą. Kornacka już zaczęła mi wystawać zza kołnierza karakuła. Nieśmiało, ale jednak. Na cmentarzu zaczęła już dość śmiało wychylać się i rozglądać po okolicy, komu by tu przyłożyć i za co. Okazja trafiła się dość szybko. Udałyśmy się z córką do kościelnej kancelarii, żeby dokończyć przepisywanie prawa do rodzinnego grobu z wujka na moją córkę. W kancelarii urzędowała pani w wieku późnym bardzo, mimo to sprawnie posługiwała się komputerem, tylko jakoś, psiakrew, powoli. Spieszyć nam się specjalnie nie spieszyło, Kornacka nie miała czego się czepiać. Za to wystrzeliła jadem podczas konwersacji. Zaczęło się od pytania kim jest osoba, która zrzekła się na naszą korzyść praw do grobu. Nieco mnie to pytanie ogłuszyło, ale cierpliwie wyjaśniłam, że jest to syn z drugiego małżeństwa szwagierki mojej babci, a ta osoba, która prawa do grobu ma nabyć, to moja córka. Pani pokręciła głową  (słowo daję, że z satysfakcją) i wycedziła: a to nic z tego, albowiem grób ziemny może przejąć tylko osoba z bliskiej rodziny, co innego grób murowany. Z jednej strony nieco mnie ucieszyła wiadomość, że wspomniany wujek nie jest moją bliską rodziną, z drugiej jednakże koncepcja przejęcia praw nam się oddalała. Moja córka przytomnie się wtrąciła, że w tym grobie jest pochowana moja ciocia, która była siostrą mojej mamy. Znaczy bliższa rodzina stanowczo. Pani się zgodziła, że rodzina to bliska, że mamy wobec tego prawo do grobu, oczywiście uprzednio opłaciwszy jakąś kosmiczną liczbę lat grobowych. I znowu napomknęła, że co innego grób murowany. Grobem murowanym właściciel może dysponować jakkolwiek i przekazywać dowolnie. Co ona z tym murowaniem? - zaczęłam się zastanawiać. Z zastanawiania się wyrwały mnie słowa pani kancelarii, że wtedy to się grób kopie głęboko, bo tu wszystko piaski, to można głęboko. Jak się już wykopie głęboko, to się szczątki tam leżące zbiera w skrzyneczkę i kładzie na dnie. Nad tym muruje się dwa albo trzy nowe miejsca. Szczątki Kornacką wykończyły. Tym bardziej, że dało się zauważyć, że pani kancelaria w ostatniej chwili zrezygnowała z powiedzenia "resztki". Zrezygnowała moim zdaniem widząc wzrok Kornackiej, czyli mój. Ale pierwsze "re.." już jej z ust korali wyszły. No cholera mnie wzięła wyjątkowa. Ostatnimi siłami trzymałam język Kornackiej na wodzy, co stało się tym trudniejsze, że pani uparła się, że ulica, na której mieszka moja córka nie istnieje. Następnie przeszła do sprawy trudniejszej, mianowicie do urżnięcia drzewa, które rośnie tuż obok grobu i jego korzenie zaczynają rozsadzać płytę. Usłyszałyśmy, że mamy napisać podanie o urżnięcie, ale koniecznie musimy też prosić o wykarczowanie. No i oczywiście musimy posadzić nowe drzewo. Moje dziecko, nad wyraz cierpliwie znosiło wywody pani kancelarii, a nawet się uśmiechało. Mnie Kornacka tak zacisnęła dzioba, że ledwo wyjąkałam do widzenia. Po wyjściu dziecko na mnie spojrzało i zaczęło się śmiać. Usłyszałam, że mamy szczęście, że była pani kancelaria, a nie ksiądz. Ona zaczęła sprawę załatwiać z księdzem jakiś czas temu i gdyby dzisiaj był tenże, miałabym większy ubaw znacznie. Nawet nie próbowałam sobie tego wyobrazić. Szczątki latały po mnie, jak kot z pęcherzem. Jak człowieka trzeba pochować, to człowiek jest i pochówku prochów się nie przewiduje, a potem to już co? Resztki nędzne? No to można je do skrzyneczki i do dołka, jak obrazowo pani kancelaria nam przedstawiła. Szarpało mną w środku, włączyłam proces bolesny, ale konieczny. Córka tylko na mnie patrzyła i czekała na rezultat przemyśleń. W końcu wycedziłam, że życzę sobie stanowczo zostać spalona dokładnie i rozsypana gdziekolwiek, żeby nikt nie musiał się moimi resztkami, znaczy szczątkami, kłopotać. I nie życzę sobie przychodzenia w miejsce pochówku, rozsypania  w okolicy początków listopada. Tu córka zgłosiła zastrzeżenie. Otóż niedawno zmarła babcia mojego zięcia, którą Janek znał i lubił. I on sobie życzył na grobie babci Zosi właśnie zapalić lampkę, więc pewnie na moim grobie też będzie chciał. No jest to pewien problem. Dla mnie w grobie nie ma już osób mi bliskich, które odeszły. One istnieją we mnie, ale na pewno nie leżą na cmentarzu. A już na pewno wisi im to, czy ja tam bywam. Ja też nie zamierzam po śmierci przywiązywać się do miejsca pochówku własnych resztek, czy prochów. Raczej pozwiedzam sobie świat w charakterze eterycznej mgiełki lub porywczego wichru - w zależności od nastroju. Muszę o tym z wnukami porozmawiać i uzmysłowić, że wolę zostać zapamiętana żywa. Że jako żywa będę bardziej obecna, bardziej z nimi, niż jako zimna płyta nagrobna. Myśl o wnukach jak zwykle podziałała na Kornacką łagodząco i do domu dojechała już tylko wściekle głodna i przemoczona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz