Pigmalion, król Cypru wydłubał sobie z kości słoniowej posąg idealnej według niego kobiety. Była wspaniała. Im dłużej się w nią wpatrywał, tym bardziej ją wielbił. Dotykał gładkich ramion, pieścił chłodną w dotyku kość. I zapragnął jej z całej hmm... duszy. Ubłagał zatem Afrodytę (w końcu bogini miłości!), aby posąg ożywiła. Afrodyta, powodowana kaprysem zapewne (może PMS?), ożywiła posąg. I kość stała się ciałem, ciepłym, żywym ciałem. Pigmalion nadał jej imię Galatea i podobno żyli długo i szczęśliwie, rozmnażając się nawet.
Współczesny Pigmalion spotyka na swej drodze wyłącznie żywe, ciepłe kobiety. Z mniej lub bardziej gładką skórą, ale żywe. Dotyka ich ramion, pieści ciepła w dotyku skórę. Ostatnim dotykiem zamienia swoje Galatee w posągi. Zimne i bezduszne. Signum temporis, ot co.
na ich wyraźne życzenie i pod ich wpływem ... hihi
OdpowiedzUsuń