sobota, 7 maja 2011

Cud

Brunatny pancerz pękał z suchym trzaskiem, powoli odsłaniając wnętrze kokonu. Drobne początkowo rysy stawały się otwartymi ranami, przez które zaczęły prześwitywać zadziwiające barwy. Wewnątrz kryło się coś nieznanego, niepokojącego. Pulsowało kolorami, mieniło tęczą wilgotną po deszczu. Z trudem przebijało się przez odrażającą skorupę. Kiedy wreszcie resztki skorupy odpadły, pojawiło się coś, co ociekało łzami wysiłku. Lepkimi, jak brzozowy sok. Nieśmiało wysuwało odnóża ku słońcu. Prostowało je i zginało, szacując swoje szanse w świetle dnia. Wreszcie pokazały się skrzydła, wilgotne i posklejane. Zmięte, jak szmatka do kurzu. Z wysiłkiem godnym Atlasa czy Kariatydy skrzydła zaczęły się prostować, coraz bardziej dążąc ku słońcu, ku wolności. Z kamienia, na którym pozostały resztki brunatnej skorupy odleciała połyskująca złotem słońca ważka.

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie było suche. Było spokojne i słoneczne :))

    OdpowiedzUsuń
  3. no tak .... piękno się w bólu rodzi ... np. operacje plastyczne ... dbanie o linie itp.

    OdpowiedzUsuń