I przybiegła baba była przed oblicze Pańskie dumą ze stworzenia świata jaśniejące.
- Panie mój! Panie, świat do poprawki, kurcgalopkiem Pańskim do poprawki!
- A czegóż ty babo marudzisz? - zagrzmiał Pan głosem, jak studnia głębokim.
- A jechałam ja dzisiaj, Panie mój, tramwajem i aż żal było patrzeć na tę młodzież rankiem umęczoną po całonocnej pracy.
- Zdurniałaś babo, jaką znowu młodzież zmęczoną nocnie? - bosko znów zagrzmiał Pan był.
- A zmęczoną Panie mój, oj, jak zmęczoną. Siedziały te biedactwa umęczone rozparte na siedzeniach wszystkich, bladość wielką na obliczu prezentując. Niektórzy siły tyle tylko mieli, by słuchawki na uszy założywszy wzrok obojętny na wszystko w oknach utkwić. Dobrze, że choć głośniej te przyrządy grające ustawili, by starszyzna stojąca nad umęczonymi też jakąś rozrywkę miała. Kilkoro siły miało tyle w oczach, by w książce się zatopić bez reszty. Ani drgnęli ze zmęczenia. Ty zrób coś Panie mój z tą młodzieżą, bo tak być nie może, by umęczona taka była. Ty im w nocy pracy zakaż, albo co. Toż żal babie patrzeć, oj żal.
Zadumał się Pan był nad współczującym sercem babskim i litość zabrał z repertuaru babskiego.
I weszła baba dnia następnego do tramwaju i poczęła była gromy i pierony na młodzież ciskać. I laską stukać znacząco. I szturchać co bardziej na stukanie odpornych. I dziób babski rozwarła, jak rozdziawa jakaś. I zaganiać poczęła wszystkich od węgla młodszych z siedzeń wygodnych.
I zadumał się Pan był ponownie. I ręce rozłożywszy w geście niezrozumienia Pańskiego poszedł w Pańską dal mamrocząc ustami boskimi: a radźcie wy sobie sami, ludzie...