poniedziałek, 19 listopada 2012

Baronowa X. z Chmielnej

Okazją do rozpoczęcia rozmowy było wspólne oczekiwanie na windę i napis umieszczony obok niej: "całkowity zakaz palenia". Pani w wieku mojej mamy, z uśmiechniętą, pomarszczoną duszą na twarzy odpowiedziała na moje "dzień dobry" i nawiązała rozmowę. O paleniu, wskazując napis i mówiąc, że cieszy się widząc takie zakazy, bo jej to już nie dotyczy. I popłynęła opowieść skrząca się barwami lat. Otóż pani paliła przez 50 lat po około 60 papierosów dziennie. Zaczęła w szkole podstawowej. Rzuciła palenie kilka lat temu i cieszy się wolnością, bo, jak mówiła, nikt jej już nie dokucza z powodu palenia i nie wytyka palcami. Wtedy, kiedy wytykano miała dyżurną opowieść. Ona, urodzona w 44 roku na Chmielnej, za sąsiadkę miała baronową X. Baronowa paliła Sporty bez filtra i dożyła lat 93 w zdrowiu. I tym zamykała usta marudzącym o chorobach, niedogodnościach itd. Jak rzuciła palenie? Któregoś wieczoru, przed jakimiś świętami, okazało się, że ma tylko 4 papierosy. Panika (każdy palacz to zna!) w oczach i płucach, natychmiastowe wyjście do kiosku. Niestety w drodze spotkała sąsiadkę z pieskiem, zagadały się i zapomniała papierosów nabyć. Obudziła się w niedzielny poranek około dziewiątej, postanowiła wysłuchać audycji Moniki Olejnik "Siódmy dzień tygodnia" (bo wie pani, ja tego zawsze słucham) i pojechać po papierosy na Dworzec Centralny. Zastanowiła się, bo jak to na Centralny? Przecież tam towarzystwo pań lekkiego autoramentu i złodzieje! Zrezygnowała, podobno popatrzyła na siebie w lustrze i powiedziała sobie tak: popatrz, nie palisz już tyle czasu i żyjesz, znaczy możesz. I to był definitywny koniec jej nałogu. Na szczęście organizm poradził sobie z syndromem nagłego odstawienia nikotyny nadspodziewanie dobrze. I tu popłynęła kolejna opowieść... o skierowaniu do pracy w Szczecinie i uczestnictwie w sekcji zwłok zmarłego włóczęgi. Zmarł po złapaniu go przez milicję i umieszczeniu w więzieniu (jak pani mówiła, wtedy łapano późną jesienią włóczęgów i wsadzano do więzienia na trzy miesiące, by przeżyli zimę) z powodu braku alkoholu w organiźmie. Inny więzień, z lat stalinowskich, tak cierpiał nie mając dostępu do procentów, że błagał o przyniesienie denaturatu z drukarni, w której pracował współwięzień. A współwięźniem był wujek owej starszej pani.  I tak płynęła opowieść, a my stałyśmy przy wejściu do mojego biura, już po podróży windą. Wcale nie miałam ochoty jej przerywać. Słuchałam jej, jakbym czytała książkę. Książkę o wyjątkowej pogodzie ducha. No. I kto mówi, że życie jest bezbarwne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz