poniedziałek, 31 grudnia 2012

Ech, ludzie

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i oburącz ją chwyciwszy rzucił na najgłębszą wodę w stawie Pańskim. Zapiszczała baba była lecąc w stronę, w którą dłoń boska ją skierowała. Leciała nadzieję mając, że w ostatniej chwili Pan powstrzyma nieubłagane.  A Pan z bezpiecznej odległości przyglądał się był lecącej babie, pilnie zważając, by skrawka szaty boskiej nie ochlapała. I trzepnęła baba była w taflę stawu boskiego, aż wizg po ogrodzie rozszedł się był okrutny.  I na dno poszła była baba z honorem, ale nie dane jej było tam lec. Wypłynęła baba była na powierzchnię machając kończynami babskimi, by się na powierzchni owej utrzymać. A widok machającej baby tak ucieszny był, że Pan zapomniawszy o szacie zbliżył się był do stawu, by uważniej się przyjrzeć. I złapała była baba za skraj szaty Pańskiej złośliwie i wciągnęła była Pana w otchłań wodną, by samotną się w mokrym nieszczęściu nie czuć. A ptaszkowie niebiescy z otwartymi dzióbkami się owym harcom przyglądali i łebkami kręcąc z politowaniem ćwierkali półdziobem: ech, ludzie! Harce mokre im w głowie, a tu ogród Pański i zajęcia babskie odłogiem leżą!

niedziela, 30 grudnia 2012

Pokusa

Podkusiło mnie, nie wiem co, ale mocno podkusiło. Skorzystałam z rady zamieszczonej w jednym ze starych poradników gospodarstwa domowego, nieco tylko modyfikując i zrobiłam mieszankę płynu do zmywania i octu. Rewelacyjny środek do mycia wszystkiego! Niech się schowają te markowe i niemarkowe, wyczyściłam wszystkie plamy na drzwiczkach szafek, doczyściłam piekarnik, podłogę. Zadziałało, jak diabli. Nie przewidziałam jednego, otóż ocet posiada zapach, bardzo charakterystyczny i trwały, jak się okazało. Mimo wietrzenia wciąż go czuję. Kojarzy mi się z nieprzyjemnymi rzeczami. Otóż dzieckiem będąc podłapałam na jakiejś kolonii wszy. Chyba octem myto mi włosy, w każdym razie śmierdziało dokładnie tak samo. Nieprzyjemne skojarzenie.

A moja Zaraza tkliwie nihiluje w niewielkim pudełku. Poskładała się, jak scyzoryk i śpi pomrukując z zadowolenia. 








Update:
Zapach octu był tak trudny do wytrzymania, że otworzyłam okna i wybrałam się na spacer w kierunku Portu Praskiego. Starej Pragi mi się zachciało, no. Na jednej z uliczek natknęłam się na trzech młodzieńców w wieku i stanie mocno poborowym. Ubrani oczywiście w dresy, kaptury na głowie, miny groźne, jak nazistów z Indiany Jonesa. I te ruchy... Chód marynarza wód słodkich (tylko palce stóp szeroko skierowane na zewnątrz), kołysanie barków, jak przyczajone tygrysy, ukryte smoki. Jak im się udawało taki efekt rozkołysania osiągnąć trzymając ręce w kieszeni, to ja nie mam pojęcia.  Ale widok był przedni. Komentowali każdą przechodzącą młodą dziewczynę, im bardziej obcisłe miała spodnie, tym większy zachwyt młodzieńców nad podwoziem rzeczonej damy. Na pewno to uczniowie jakiejś szkoły samochodowej, słownictwo bowiem mieli do perfekcji opanowane. Z zachwytem patrzyłam na ich ruchy, te kocie ruchy. Bezpiecznie patrzyłam, bowiem nie wyglądali na zainteresowanych podwoziami roczników mocno dawnych.
Wracałam już tramwajem, nachodziłam się trochę. Na którymś z przystanków ktoś za mną usiadł. Słyszałam, bo solidnie wciągnął katar prawie mlaszcząc. Mam wrażenie, że mu smakowało. Ponieważ zaprzestał wciągania, oddałam się wspominaniu młodzieńców słodkich wód. Tramwaj na którymś przystanku stał nieco dłużej. I wtedy ten smakosz z tylnego siedzenia rozwinął swój kunszt oratorski! Poleciały słowa powszechnie używane za obelżywe w takiej ilości, że nie nadążałam zapamiętywać. Kilka z nich jednak mi mocno utkwiło, może dlatego, że słyszałam je pierwszy raz w życiu. Oto one: jedź wreszcie na ch...a pana! Będziesz tak tu, ...., stał jak Sobieski pod Wiedniem, .....? Ty f...cie peklowany! Drugi Kubica, ....., się znalazł!  (kropki to użyte przekleństwa tak popularne, że nie ma sensu cytować). Podziwiałam inwencję twórczą pana, mimo więdnięcia uszu. I nie wiedziałam, czy chichotać, czy święcie się oburzyć. Wybrałam trzecie wyjście: mój przystanek, więc wysiadłam dyskretnie się oglądając. Chciałam poznać oblicze tak kreatywnej osoby. I się rozczarowałam: żadem marynarz słodkowodny, nawet kaptura nie miał. Zwyczajny, jasnowłosy, bezbarwny chłopaczek.

sobota, 29 grudnia 2012

Fachowiec, jak z koziego ogona waltornia

Powoli do siebie dochodzę po kolejnej wizycie fachowca od półek, bardzo powoli. Przypomniałam sobie już całkiem, dlaczego wszystkie te prace wołałam robić może mniej fachowo, ale samodzielnie. Wczoraj fachowiec zaledwie przyciął deski i wywiercił kilka otworów w listwach podtrzymujących. Docięcie desek nie było łatwe, mam w kuchni kąt rozwarty, ale w końcu uprzedzałam i zamiast o trzeciej mógł przyjechać wcześniej. Prace przy półkach trwają w związku z tym i dzisiaj, tym razem od pierwszej. W trakcie okazało się, że fachowiec nie wziął ze sobą kołków rozporowych o potrzebnej wielkości. I jakem była do tego momentu spokojna znosząc wzdychania, cmokania i marudzenia fachowca, tak mi w gardle zagrało tym razem i krew przodków się we mnie zagotowała! Fachowiec został pogoniony do czynnego marketu budowlanego po kołki i z naciskiem pewnym zapowiedziałam, że guzik dostanie, a nie pieniądze, jeśli tego dziś nie skończy. Nie zniosę kolejnego dnia bałaganu, wiercenia, wzdychania i cmokania, nie zniosę i już.
W przerwach między wierceniem czytam kolejną książkę S.Kopera, tym razem ""Wpływowe kobiety Drugiej Rzeczypospolitej".

czwartek, 27 grudnia 2012

Poświątecznie

Jutro zostanie zrobiona ostatnia brakująca półka w kuchni! Zostanie zrobiona, bo tym razem w ramach oszczędzania moich barków zrobi to fachowiec. Szał zakupowy mnie dziś ogarnął całkiem, liczyłam bowiem na poświąteczne lenistwo innych kupujących. Się przeliczyłam, tłumy były, jak zwykle, a może nawet większe. Cały dzień w związku z tym jeździłam i kupowałam, co trzeba: deski na półkę, materiał na zasłony, dywanik do łazienki, nowe świece zapachowe i inne drobiazgi. Nie kupiłam tylko nowego pokrowca na kanapę, te w IKEI są niewłaściwego koloru. Chyba sobie sama utkam, albo co. Znalazłam też antypoślizgową matę, już ją zainstalowałam pod modlitewnym dywanikiem w sypialni. Gangrena ze zdziwienia, że już nie może na dywaniku jeździć, aż przysiadła na ogonie i miauknęła rozczarowana. 
Jutro też zapowiedział się fachowiec od pieca, bo drań znów wysiadł. Na szczęście kaloryfery jako tako grzeją, a i temperatura na zewnątrz znośna. Nie mam tylko ciepłej wody, co można wytrzymać, a nawet da się organizm hartować.  
A teraz, przy palących się świecach o zapachu drzewa sandałowego i przy nowej żarówce czytam "Polskie piekiełko" S.Kopera.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Karpiu et kurpiu

I ubrał się Pan był w świąteczne ubranko boskie i świątecznym głosem ryknął był: a pójdźże babo ku mnie! I świątecznym kurcgalopkiem przed oblicze Pana boskie przybyła baba była w świątecznym kurpiowskim przebranku. I nakazał Pan był babie ludzkim głosem przemówić, jako że wigilijnie nawet ryby ludzkim głosem przemawiają. A baba świąteczny dzióbek, jak Natalia S. zrobiwszy, zamilkła była. I płucka babie zaczęły powietrze spazmami łapać, jak skrzela karpiu temu świątecznemu, i zatchnąwszy się kilkakrotnie bąbelki świątecznie udekorowane nosem puściła była. A piękne te bąbelki były, oj piękne. Tak piękne, że Pan kilka z nich ręcami boskimi złapawszy na choince boskiej swej w charakterze bombek powiesił był. I wigilijnie ryknął: wtulaj się babino, wtulaj się.

Siódme niebo

Pierwsze kroki po obudzeniu się - do kuchni! Rolety kuchenne są właściwie cały czas podniesione, widzę więc szyby i świat za nimi. Dziś świat wydał mi się dziwnie zamglony. Mgła, znaczy cieplej się zrobiło. Kiedy podeszłam bliżej okna... a guzik! Szyby są oblodzone, a nie zamglone! Prawdopodobnie sypnęło śniegiem, deszczem, czymś tam i mróz zamienił okna w pionowe lodowisko. Mróz nie jest duży, tylko - 3, ale wystarcza, bym świat widziała, jak przez mgłę. Nic to. Robota jest robotą i na zmianę pogody nie poczeka, a i od gapienia się w szyby nic się samo nie zrobi. Boczek już się piecze w piekarniku, kapusta bulgocze w garze, a ja zasiadłam przy stole z kawą i myślami. Tym niewesołym powiedziałam "stop" i zajęłam się tymi ciepłymi, spokojnymi, lekko tylko potarganymi. I całkiem fajnie tak mi siedzieć i błądzić w siódmym niebie, a właściwie biorąc pod uwagę zapach piekącego się boczku, w siódmym boczku.

niedziela, 23 grudnia 2012

Wspomniałam

Wspomnieniowo-świąteczny wpis na zaprzyjaźnionym blogu skłonił mnie do powędrowania we własną świąteczną przeszłość. Najdawniejsze wspomnienie to płonące świeczki na choince u babci i świąteczna paczka z pomarańczami, orzechami, cukierkami, jednym słowem z łakociami. Na tej babcinej choince wisiały bardzo twarde cukierki, długie, owinięte w srebrną cynfolię. Były okropne w smaku, ale łasowaliśmy z braćmi, ile się dało. Pamiętam prababcię śpiewającą kolędy przy stole i nas, dzieciaki, siedzące w oknie z nosem przylepionym do szyby w oczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę. Dopóki widać było na śniegu szary prostokąt po trzepanym dywanie, gwiazdka była daleko. Pachniało makowcem, jedliną i pastą do podłogi. Potem już wigilie spędzałam na zimowiskach, szare potrawy przy szarym stole. Pierwsze po długim okresie kolorowe wspomnienia świąteczne to te już z własnego domu. Pierwsza wigilia ze starszą córką, smutna, bo tuż po wprowadzeniu stanu wojennego. Potem następne, już w większym o młodszą córkę gronie. Obie twierdzą, że jeśli z jakichś powodów nie ma u mnie wigilii, to jakby nie było świąt. W tym roku tak będzie, z różnych powodów zobaczymy się dopiero pierwszego dnia świąt. To będzie kolacja wigilijna, bez barszczu z uszkami bowiem ani rusz.W ramach promocji świątecznej postanowiłam przyrządzić dla brata wyjątkową sałatkę. Dostałam jakimś cudem świeży szpinak, podam go z truskawkami, mozarellą i sosem jogurtowo-żurawinowym. Ale to już obiadowo, jako przystawka razem z granatowym łososiem. Na obiad tradycyjnie miał być indyk z chlebowym nadzieniem, jednakże zdecydowaliśmy się na karkówkę z żurawiną, sama nie wiem dlaczego.

Poszukując wspomnień trafiłam na swoje zdjęcie z dzieciństwa. Nie wiem, ile mam na nim lat: dwa? trzy? Jak widać byłam prawie łysa, podobno do wieku około czterech lat. Te cztery lata nieobecności włosów na mojej głowie najwyraźniej dobrze im zrobiły, włosom moim znaczy, bo teraz lekki nadmiar nawet. Majeczka jest do mnie bardzo podobna, ale od urodzenia z włosami. Jasiek też. Obie moje dziewczyny też jakoś normalnie owłosiały. Tylko ja byłam jakiś odmieniec. Byłam i jestem, no.


piątek, 21 grudnia 2012

Marudzenie przedświąteczne

Ciężki ten przedświąteczny tydzień i obfitujący w wydarzenia niespodziewane. Robimy z córką zakupy na potęgę, byle zdążyć ze wszystkim. Przy okazji gadamy, dużo gadamy. I marzniemy, jako że - 15 było. Jasiek podobno cieszy się, że przyjdzie Mikołaj i babcia Jenia - nie wiem, czym zasłużyłam na bycie tuż za Mikołajem, ale miejsce zacne, więc nie marudzę. Marudzę z całkiem innego powodu. Otóż wracałam wczoraj z pracy Trasą Łazienkowską, którą autobus zwykle jedzie płynnie, bo jest buspass. Wczoraj na chwilę skończyła się płynność jazdy, autobus gwałtownie z jakiegoś powodu zahamował. Miła pani wpadła całym swym ciężarem na mój lewy bark i prawie zemdlałam z bólu. Ktoś mi ustąpił miejsca, ktoś dopytywał, co się stało, a pani pouczyła mnie co zrobić, uprzednio przeprosiwszy rzecz jasna. Okazało się, że pracuje w sekcji BHP, wie zatem, że w takim przypadku należy pójść do lekarza i zgłosić, że uraz nastąpił w drodze z pracy. Podobno można uzyskać odszkodowanie. Tłumaczyłam, że uraz już był, to uderzenie mogło coś ewentualnie naruszyć, ale upierała się, że powinnam to zgłosić. Każdy uraz się powinno zgłaszać. Odpowiedziałam, że nie czuję się urażona i to wywołało uśmiech na jej twarzy. No zgłoszę to, zgłoszę, po świętach. Przy okazji pomyślałam, jak fajni są ludzie, jak życzliwi sobie wzajemnie. Atmosfera w autobusie zrobiła się bardzo sympatyczna, ludziom jakby udzieliła się chęć pomocy. Naprawdę! Nikt nie potrącał staruszków, staruszkowie nie pyszczyli, ten spytał, czy pani nie ciężko z tymi zakupami, bo on może na kolanach potrzymać, inny ustąpił miejsca olśniewającej blondynce. I tak wymyśliłam, że wystarczy iskierka, a zaczyna się udzielać ciepełko. W którejś książce Musierowicz pojawia się idea ESD: Eksperymentalnego Sygnału Dobra. W książce działała, w życiu też działa, jak widać powyżej. Może warto nad tym pomyśleć świątecznie i zacząć się do siebie uśmiechać, nawet bolącymi barkami? 
Zapomniałam z tego wszystkiego, że miałam marudzić. No trudno, pomarudzę innym razem.

środa, 19 grudnia 2012

Obcy język Pana

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej był: jeśli jeszcze raz, babo, zaswędzi ciebie ręka albo jakaś inna kończyna babska, by komuś bezinteresownie pomóc, to ci ją osobiście, mocą boską odrąbię! Jeśli przyjdzie tobie do babskiej głowy współczuć, przeżywać empatycznie z innymi, wyręczać kogoś, sprawię boską mocą, by tobie współczuć będzie trzeba! Howgh! - ryknął był Pan w obcym języku i odszedł wzburzony do zajęć boskich. A babie łzy na policzkach babskich schły były staccato.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Niechcemiś mój

Mam niechcemisia potężnego, jak stąd do tamtąd. Piątkowy wysiłek fizyczny skutkuje do dziś bólem w barkach. W związku z tym nie tknę niczego, co waży więcej niż kilogram przez dłuższy czas. O dziwo, prawy bark boli bardziej, a to przecież ten "lepszy". Boli nawet w bezruchu. Nauczyłam się już czajnik z wodą na kawę podnosić obiema rękami, ale wciąż nie mogę zapamiętać, by światło zapalać lub gasić ręką lewą. Uniesienie prawej kończy się piekącym bólem i brakiem możliwości poruszania nią przez jakiś czas. W trosce o siebie postanowiłam zatem mieć niechcemisia długotrwałego. Powinnam tylko nauczyć koty przewracania kartek w książce. Ależ ze mnie coraz starsza Kornacka! Fuj!

Tak będę leżeć! Nie ruszać!

piątek, 14 grudnia 2012

Ku-ku-kurnik

Siedzi na grzędzie kokosza
I zbiera grosz do grosza.
Ko-ko-kogo dziobnie, skubnie?
Do ko-ko-kogo uśmiechnie się złudnie?
Do ko-ko-kogo się da!
Byle kupka grosza rosła!

Kołtunek

Mój kołtunku, mój malutki
Rośnij duży i wstrętniutki.
Niech widzą sąsiedzi,
Że na mej głowie siedzisz.
Niech pękną z zazdrości sąsiadki,
Żeś ty taki mało gładki,
Żeś podlejszy.
Rośnij większy!

Świerzop

Gdzie bursztynowy świerzop,
Uprawiało dziewczę nierząd.
Gdzie gryka jak śnieg biała
Siedziała dziewczyna i łkała.
Przywiędłe jej bowiem ciało,
Norm unijnych już nie spełniało.

Głupia norka

Z braku worka
Głupia norka
Złapała się w zwykłe wnyki.
Oto głupoty wyniki!

Znajomo brzmi

..."Czy pani wie co to jest ludzkość? Ludzkość jest to parada nikczemnych karzełków. Czy pani wie, co jest największym paradoksem we wszechświecie? Człowiek. Czy pani wie, co to jest – Polska? Jest to kraj, w którym zawsze klęka się przed pałką policjanta, lecz nigdy przed geniuszem.(…) Człowiek przyzna się do wszystkiego, lecz nigdy do samego siebie. Czy pani podziela moje zdanie, Spermensito? Czy pani wie, czysta dzieweczko, ze istnieje na świecie taki kraj, w którym każdy z jego mieszkańców uważa się za zmarnowanego człowieka? Czy pani wie – o pieśni słodyczy! – że jest pod niebem taki kraj, w którym każdy kretyn mający ptasi móżdżek i zbyt słabe ręce do pchania taczek… – w którym każdy łajdak, zanim zdążył innym podstawić nogę i sam wpaść pyskiem w błoto – uważa się za człowieka skrzywdzonego przez historię? Czy pani wie, że jest taki kraj, w którym, gdy złodziej staje przed sądem i skazują go, on z braku argumentów krzyczy: „Jestem Polakiem” – Czy pani wie, że jest taki kraj, który powinien mieć w herbie – zamiast orła – rozwścieczonego indyka z tubą wazeliny w szponach, na tle dwu nahajek z bielonego klozetu z serduszkiem? Kraj, w którym słowo „polityka” od wieków równoznaczne jest ze słowem „oszustwo”? "...

Marek Hłasko Umarli są wśród nas

czwartek, 13 grudnia 2012

Oni

Okoliczności oraz koleżanka z pracy domagają się typologii mężczyzn, co niniejszym czynię poniżej. Zaznaczam, że wszelkie podobieństwo poszczególnych typów do osób fizycznych nie jest przypadkiem, jednakże dokonałam na użytek własnych pewnych uogólnień. No.

Zenuś - parasol do noszenia przy każdej pogodzie; on obroni, ochroni, zadba; marynarkę swą poświęci w kałużę rzucając, by dama jego serca suchą stopą przeszła; gwóźdź w ścianę wbije z wprawą; o literaturze lub wpływie populacji Górnej Wolty na plantacje goździków w Holandii z nim nie pogadasz, ale wielbić cię będzie na wieki.

Herbatnik - pan tymczasowy i pobieżny; przychodzi wypić herbatę lub dwie; między jedną a drugą szklanką czynów męskich czasem dokona, po czym oddala się niepostrzeżenie by powrócić, gdy znów spragnionym będzie.

Gallus domesticus - kogut domowy, para kury domowej (cura domestica); stadny po koguci grzebień, który stroszy ponętnie, gdy tylko na chwilę słomianym kogutem zostanie, po wykorzystaniu w celu stroszenia grzebień samoczynnie opada; nie musi pamiętać, by deskę sedesową opuszczać, on mocz właściwymi organami oddając, na niej siada; zawsze ma w stadle swym ostatnie słowo: "tak kochanie, masz rację"; grzebie, a co wygrzebie, do domu zanosi.

Mucho macho, inaczej zwany figo fago - napina, pręży i wygina, co tylko może; nagminnie cedzi przez zęby: mała, skoczymy na jednego? odmową się nie zraża, zmienia szybko kierunek cedzenia; muskularny w każdej części męskiego ciała, poza zwojami.

Colargol - proszę państwa, oto miś, miś ma niechcemisia dziś... notorycznie zalega na kanapach i innych sprzętach domowych; posiada silnie rozwinięty kciuk od używania pilota tv i zwiotczałe od zalegania pośladki; uwaga! wyjątkowo tani w utrzymaniu: piwo, chipsy i dres raz na 20 lat.

Kwiatuszek  - męska mimoza, delikatny, jak letnia, poranna mgiełka i jak ona kapryśny, łatwo się zraża i obraża, kuli wtedy wszystkie organa zazwyczaj silnie wyeksponowane i wzdycha przejmująco; pręży swą wątłą klateczkę piersiową w świętym oburzeniu, że Ona śmiała kwiatuszka naruszyć.

Lelujek, czyli cipuś - posiada urodę eteryczną, prawie niewidoczną, takież umiejętności typowo męskie: gwoździa w ścianę nie wbije, bo nie umie, nie ma prawa jazdy, więc z konieczności jeździ rowerem (dlatego tak wiele czasu zajmuje mu dotarcie gdziekolwiek, czasem zbacza z trasy i nie dociera); praca fizyczna się go nie ima, jest wyjątkowo konsekwentny w niepodejmowaniu żadnej decyzji; wybór mieć ciastko czy zjeść ciastko jest ponad jego wątłe siły, z właściwym sobie opanowaniem, co nieżyczliwi nazywają flegmą, rozprawia o wyższości świąt wielkiej nocy, aczkolwiek głęboko chowa swoje walory intelektualne, świetnie gotuje wodę na herbatę.

miły staruszek miękki w dotyku - kwintesencja męskości, opatrznościowy mąż!

CDN

środa, 12 grudnia 2012

Co może Pan

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej był: masz, babo, placek. Baba na diecie, więc krygowała się nieco, na wszelki wypadek modlitwę stosowną odmówiła prosząc Pana, by jej poszło w cycki, nie w biodra. I placek pożarła była.
Baba z wozu, koniom lżej - rzekł był Pan wyrzucając babę ze swego boskiego, wypasionego Mercedesa, albowiem w biodra jej poszło, w przeciwieństwie do cycków, i do wizerunku Pańskiego przestała pasować.
Gdzie Pan nie może, tam babę pośle. No to posłał: do diabła. Podśpiewując pod boskim nosem: baby, ach te baby, człek by je łyżkami jadł...

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Różowa żyrafa z asem karo w pysku

Wreszcie jest! Żyrafa była narysowana na szafce kuchennej już kilka lat temu, brakowało jej jednak istotnego elementu: asa karo. Ze względu na wielkość żyrafy jedynym możliwym było użycie karty z talii tzw. pasjansowej. Pamiętałam takie karty z dzieciństwa, ale nie mogłam na nie nigdzie trafić. Dziś szperając w książkach w sklepie Sue Ryder znalazłam je przypadkiem. Kosztowały grosze, ale zapłaciłabym za nie o wiele więcej, gdyby była potrzeba. Od dziś bowiem moja żyrafa jest kompletna!

Ona jest różowa! Na zdjęciu wyszła jakoś pomarańczowo, nie wiem czemu, ale słowo daję, jest różowa!






 
Skąd się wzięła? Oto fragment książki Stefanii Grodzieńskiej Urodził go "Niebieski Ptak" o Fryderyku Jarosy.
..."W "Cyruliku" kiedyś miał wielkie powodzenie taki skecz: do sklepu z materiałami wchodzi klientka.
- Poproszę o materiał w zieloną kratę na fioletowym tle.
Sprzedawca natychmiast ściąga odpowiednią belę z półki i rozwija na ladzie.
- Proszę bardzo.
_ Nie. Wolę w niebieskie róże.
_ Albo w zielone ptaszki.
- Uprzejmie proszę.
Kapryśnica wymyśla najdziwniejsze wzory, sprzedawca rozwija odpowiedni materiał. Wreszcie klientka syczy:
- W różowe żyrafy z asem karo w pysku!
- Proszę bardzo, szanowna pani - na ladzie zjawia się materiał w różowe żyrafy z asem karo w pysku"...

Od czasu przeczytania tej książki Grodzieńskiej, różowa żyrafa z asem karo w pysku jest dla mnie symbolem czegoś, co wydaje się niemożliwe, a jednak..W tym roku na Mazurach znalazłam czterolistną koniczynkę, teraz znalazłam brakującego asa karo. I może być już tylko dobrze.

A podczas szperania w książkach u Sue Ryder, wyszperałam Z.Baumana i M.Twaina. Tylko dwie pozycje, bo wyskoczyłam na chwilę z pracy. Jutro tam wrócę.

sobota, 8 grudnia 2012

Ufff...

Pierwszy raz od wielu dni wstałam niespiesznie. Mogłam sobie pozwolić na leniwe zaczynanie dnia: nie mam na dziś planów, obowiązków aż do późnego popołudnia. Świat wreszcie przestał pędzić zarzucając na zakrętach. Na zrobienie porządku czekają co prawda dokumenty różne, ale mogą poczekać. Ważniejszy dziś był spacer w nieśmiałym śniegu. Mroźno jest, zmarzłam w nos, teraz więc kolejna kawa, ciepło świec o zapachu sandałowego drzewa i książka. Żeby całkiem już się wybyczyć, również umysłowo, wzięłam sobie Jajko i ja. Ta książka zawsze poprawia mi nastrój. Jeszcze tylko wyciągnę z pawlacza drewniany świecznik adwentowy i zanurzam się w lenistwo. Wreszcie!

piątek, 7 grudnia 2012

Chichot Pański

Postanowiła baba zmęczona odpocząć. Wolne dni od pracy sobie wzięła i plany porobiła odpoczynkowe. Wylegiwać się z książką w łóżku zamierzała, spacerować do wypęku miała, pozałatwiać sprawy załatwienia wymagające, ale z umiarem. Nie dosłyszała baba odpoczynek planując chichotu Pana za plecami swymi. A Pan chichotnął był: już ja ci, babo, dam odpoczynek! Tak babie łupnął zajęć nieprzewidzianych, że aż wizg okrutny po świecie się rozszedł, a baba ledwo nadążała spódnice zakasywać. I stanęła baba przed obliczem Pańskim i spytała po babsku, a żałośnie: i czemu Ty mi Panie takie numery robisz? Chichotnął Pan był na to ponownie, jak na Pana przystało i dłoń swą boską uniósł był dokładając babie, żeby do roboty się wzięła, a nie dziobem po próżnicy kłapała.

Zimna porcelana

Znalezione gdzieś w sieci.
I znalazł był Pan laleczkę z saskiej porcelany i spodobała mu się, bo taka porcelanowa była. I dotknął ją dłonią ciepłą Pańską, chuchnąwszy na dłonie swe wprzódy oddechem Pańskim, aż zimna porcelana rozjarzyła się porcelanowym ciepłem. I ogrzewał Pan laleczkę, aż uznał w przenikliwości swojej Pańskiej, że za gorąca się robić zaczęła była. I odstawił był ją na półkę wysoką, a porcelanowe serce zaczęło pękać z zimna i z tęsknoty za dotykiem Pańskim. I brał Pan laleczkę w dłonie swoje w łaskawości swojej Pańskiej od czasu do czasu, gdy obowiązki Pańskie na to pozwalały, między myciem podłogi, a strzyżeniem trawnika Pańskiego oraz gdy ochotę Pańską miał zobaczyć zachwyt w porcelanowych oczkach. Czekała laleczka na te chwile, bo z zimna drżała, jak galareta z nóżek świńskich. Tylko wspomnienie dotyku rąk Pańskich podtrzymywało bicie jej porcelanowego serca. A Pan pochłonięty ogrodem swym Pańskim coraz rzadziej brał laleczkę w swe dłonie, coraz rzadziej ogrzewał porcelanowe serce. Wszak Pan jest Pan i nie ma czasu. Pańskie zajęcia ważniejsze są, niż jakaś tam porcelana. I pękało laleczce z żalu porcelanowe serce. Drżąc z zimna przesuwała się coraz bliżej skraju półki wysokiej, aż spadła była potłukłszy się solidnie. Spojrzała na obtłuczone porcelanowe paluszki, na uszkodzony porcelanowy nosek, tupnęła porcelanową nóżką i w świat poszła ciepła szukać z dala od ogrodu Pańskiego nie zauważając Pana pochylonego nad sadzawką Pańską i z zachwytem w oblicze swe się wpatrującego.

czwartek, 6 grudnia 2012

Całkiem bez tytułu

 Od kilku miesięcy powoli odzyskuję szacunek do samej siebie. Ustawiam priorytety, dokonuję przewartościowań. I co? I niewiele. Mam wrażenie, że poruszam się w jakiejś kleistej mazi. Każdy krok wymaga ogromnego wysiłku. Kamień z serca spada w spowolnionym tempie, jakby przestała działać grawitacja. Czy to ja tak widzę realia, które ktoś inny nazwałby spokojnym życiem? Może po prostu szarpię kaganiec, którego nie ma? Mam przecież co jeść, mam gdzie spać. Reszta to filozofia, jak mawia moja córka.  

wtorek, 4 grudnia 2012

Zapomniane

Amoretka, jest to część mięsa znajdująca się w środku części grzbietowej idąca od mózgu aż do ogona
Auszpik, galareta stężała, która się robi z czystego, klarownego, mocno wygotowanego, a potem wystudzonego mięsnego soku
Bauszpek, czyli kaizerflaisz jest gatunek mięsa z pod brzusia wieprzowego
Blanc manger, mleczko migdałowe, karukiem rybim zaprawne
Braise (czytaj brez), jest rosół osobliwszym sposoben sporządzony z zieleniny, tłustości i słoniny, z któremi się gotuje drób, albo inne mięso krajane
 Frykando, pośladek cielęcy krajany w kawałki, ale wprzódy naszpikowany, a potem glazowany
Frydata, znana także pod nazwiskiem jajecznika i naleśników
Galareta, sok wygotowany z mięsa i muszkułów zwierzęcych, szczególniej z nóg i uszu, który wystudzony tężeje
Garnirować, zdobić potrawę różnemi ziemiopłodami
Gąszcz, pokjrajawszy dwa funty żytniego chleba samego miękisza, trzy marchwi, 10 winnych jabłek, dodawszy do tego trochę cynamonu, nieco goździków, włóż do rądelka i nalej wodą; skoro się ugotuje, przetrzyj przez gęste sitko, a będziesz miał gąszcz
Hospot, mieszanina z jarzyny rozmaitej
Jus (czytaj ziu), rosół rumiany tęgi, znajdujący się między zupami
Mleczko, gatunek mięsa znajdujący się pod gardłem
Mostek, inaczej nazywa się grudzizna cielęca
Pularda, kapłon albo młody drób tłusty, skastrowany
Redukcya, gatunek zupy służącej do wzmocnienia potraw
Resteron, sporządza się jako konsome, tylko dodaje się kuropatwy, bekasy, pulardy i cielęcina
Szlafrok, pieczywo, którem drób i owoce jakby szlafrokiem się osłania
Sztufada, drób albo inne mięso wybite, osolone, przesypane mąką albo okruszynami z bułki i zagotowane bulionem jus
Tresować jarzynę, jest to wyrzynać ją w rozmaite figury

Blange (czytaj blanż)
Rozkłóciwszy świeży smalec, słoninę w kostki krajaną i kawałek masła z mąką i białym rosołem, i wlawszy w to półkwarty wina białego, sok z cytryny, pół cebuli hiszpańskiej i nieco soli, zagotuj kilka razy. Blange służy do udzielania potrawom miękkości i białości; w tym celu kładą się weń potrawy i razem gotują.

Wyjątki z mojego nowego nabytku: Książki kucharskiej dla użytku w domach miejskich i pańskich, we Lwowie nakładem Franciszka Pillera, 1835. We wstępie autor szczegółowo uzasadnia cel powstania dzieła:
Od lat czterdziestu zjawiły się u nas straszne, a ojcom naszym nieznane choroby, jako to: spazmy, kurcz żołądka, konsumpcya, choroba angielska, suchoty gardlane, suchoty galopujące, i wiele innych. Tych srogich plag, na które i nasze dzieci niewątpliwie więcej jeszcze jak my wystawione, dwie tylko mogą być przyczyny; zepsucie obyczajów, i używanie niezdrowych, lubo na pozór smacznych pokarmów i napojów. - Uchylenie drugiej z tych przyczyn, jest przedmiotem niniejszego dzieła, będącego owocem wieloletnich doświadczeń.

Choroba angielska - krzywica dziecięca

niedziela, 2 grudnia 2012

Sen srebrny starej Kornackiej





Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Wysypiam się na wszelkie możliwe sposoby w dużych ilościach. Nawet, gdybym chciała inaczej, się nie da. Po skupieniu się przez kilka minut na jednej czynności, opada mi głowa, zamykają się oczy i jestem gotowa do spania. Toteż śpię, ile fabryka dała. Zasnęłam w wannie, zasnęłam w fotelu... Całe szczęście, że nie zasnęłam na drabinie sięgając po książkę z wyższej półki! Koty moje są nieco zdezorientowane, ale dzielnie towarzyszą mi w spaniu. Zaraza pod kołdrą, Gangrena na kołdrze. W łazience obie siedziały na brzegu wanny (każda w innym końcu), śpiąc w fotelu jedną miałam na kolanach, drugą na stopach. Ciekawe, co one będą robić w nocy? Ja wiem, co będę robić za chwilę: idę spać.

piątek, 30 listopada 2012

Kurcgalopkiem do poprawki

I przybiegła baba była przed oblicze Pańskie dumą ze stworzenia świata jaśniejące. 
- Panie mój! Panie, świat do poprawki, kurcgalopkiem Pańskim do poprawki! 
- A czegóż ty babo marudzisz? - zagrzmiał Pan głosem, jak studnia głębokim. 
- A jechałam ja dzisiaj, Panie mój, tramwajem i aż żal było patrzeć na tę młodzież rankiem umęczoną po całonocnej pracy. 
- Zdurniałaś babo, jaką znowu młodzież zmęczoną nocnie? - bosko znów zagrzmiał Pan był. 
- A zmęczoną Panie mój, oj, jak zmęczoną. Siedziały te biedactwa umęczone rozparte na siedzeniach wszystkich, bladość wielką na obliczu prezentując. Niektórzy siły tyle tylko mieli, by słuchawki na uszy założywszy wzrok obojętny na wszystko w oknach utkwić. Dobrze, że choć głośniej te przyrządy grające ustawili, by starszyzna stojąca nad umęczonymi też jakąś rozrywkę miała. Kilkoro siły miało tyle w oczach, by w książce się zatopić bez reszty. Ani drgnęli ze zmęczenia. Ty zrób coś Panie mój z tą młodzieżą, bo tak być nie może, by umęczona taka była. Ty im w nocy pracy zakaż, albo co. Toż żal babie patrzeć, oj żal.
Zadumał się Pan był nad współczującym sercem babskim i litość zabrał z repertuaru babskiego.
I weszła baba dnia następnego do tramwaju i poczęła była gromy i pierony na młodzież ciskać. I laską stukać znacząco. I szturchać co bardziej na stukanie odpornych. I dziób babski rozwarła, jak rozdziawa jakaś. I zaganiać poczęła wszystkich od węgla młodszych z siedzeń wygodnych.
I zadumał się Pan był ponownie. I ręce rozłożywszy w geście niezrozumienia Pańskiego poszedł w Pańską dal mamrocząc ustami boskimi: a radźcie wy sobie sami, ludzie...

Fiąteczek


Zdolny chłopak.

A mnie wzięło na rozważania o chłamie i Kulturze. Zawsze taki podział istniał: na kulturę plebejską i kulturę elitarną. W czasach niepoprawności politycznej nazywano tę pierwszą zwykłym chłamem, dziś nikt by się nie odważył. Tym bardziej, że chwytliwe teksty disco polo i rytmiczne umc umc jest znacznie popularniejsze, niż rock, opera czy blues. W sumie w rocku, blusie, ariach operowych też tekściki za serce/genitalia/mózgi (właściwe podkreślić) łapiące, muzyczka też rytmiczna, w nieco innej aranżacji jeno. W jednym środowisku wstyd powiedzieć, że się bluesa słucha, w innym lepiej w oczy, a właściwie w uszy, nie wchodzić z disco polo. No to która w końcu jest dobra, wartościowa? No która? Ta, której słucha pan w garniturze wykończonym muszką, czy ta, której słucha łysol w dresie? Muzyka pani w szpilkach Louboutin, czy muzyka pani w białych kozaczkach? A jeśli Louboutin zacznie produkować białe kozaczki? Całkiem niepoukładany ten świat jakiś. Kiedyś było prościej, było wiadomo, że jeśli kobieta, to trzy K (Kirche, Kuche, Kinder); jeśli mężczyzna to też trzy K (karty, kochanka, klub). A teraz? Ech, pomieszały się karty z Kinderami, kochanki z Kirchami... Jak żyć, kochana pani Kornacka, jak żyć?

czwartek, 29 listopada 2012

Najmojsze bambosze




Moje, najmojsze bambosze (z kawałkiem kiciuni młodszej, która weszła w kadr). Zakładam je zasiadając w fotelu bujanym. Biorę do ręki książkę o czasach dawnych i słucham muzyki. Odpływam wtedy w swoje didaskalia i może się świat kończyć.

środa, 28 listopada 2012

Okna

Od kilku dni wracam do domu prawie przez całe miasto. Jest to dla mnie okazją do gapienia się w cudze okna. Nie tak całkiem bezwstydnie, bo jednak odrobinę mi wstyd, że wściubiam nos w czyjąś intymność. Mimo wstydu - patrzę. Zaglądam w dusze domów. Niektóre z nich aż promieniują ciepłem i czymś z dzieciństwa: zapachem świeżo pieczonego ciasta? A może zapachem gorącej herbaty z cytryną podanej przez kogoś bliskiego po ciężkim dniu? Nie wiem. Uświadomiłam sobie jednakże, czego w tych oknach szukam. Spokoju szukam, bezpiecznej przystani, oddechu, mysiej dziury do schowania. Za dużo spraw jednocześnie się na mnie zwaliło i jest średnio nastrojowo. Z pracy zostałam dziś wyrzucona przez przełożonego z poleceniem oddechu, odpoczynku, resetu. Dzięki temu jestem w domu o zwykłej w miarę porze, bo tam, gdzie jeżdżę od kilku dni i tak pojechałam. Może tylko z mniejszym pośpiechem. Bez zziajania. 
Zawsze chciałam popatrzeć przez własne okna z drugiej strony, spojrzeć oczami innych. Ciekawa jestem, co można z nich wyczytać.

niedziela, 25 listopada 2012

Brzdęk i ciach!

Baba bez chłopa, to jak ryba bez roweru - rzekł Pan i chłopem babę obdarzył był. Popatrzyła baba ócz bławatkami na chłopa owego i załkała żałośnie Panu się skarżąc: i cóżeś mi ty Panie tu przyprowadził? Toż to jakaś popierdółka, a nie chłop! Ani to zarabiać nie potrafi, ani w domu sprzątać nie umie, ani deski sedesowej opuścić nie chce! Uśmiechnął się Pan w dobroci swojej boskiej i cierpliwością babę obdarzył. I jęła była baba nad chłopem pracować z uporem babskim, zaciętość niejaką na obliczu prezentując. I fru chłopa w ucho, kiedy za mało pieniędzy do domu przyniósł! I brzdęk chłopa po głowie, kiedy nie sprzątnął chałupy dokładnie! I ciach go w... no, kiedy deski sedesowej nie opuścił! Brzdąkany i ciachany chłop zwijał się, jak mógł, by nie obrywać za często. A jak dobrze posprzątał i dużo pieniędzy przyniósł, to i w dobroci swej baba czasem mu kawałek biustu pokazała. A Pan z bezpiecznej odległości oglądając pracę baby nad chłopem, uśmiechał się pod wąsem boskim i mamrotał ustami boskimi: a trzeba było chłopie homoseksualistą się urodzić...

sobota, 24 listopada 2012

Bujna imaginacya

Wyjątki z książki Michała Wiszniewskiego Charaktery rozumów ludzkich, książki wydanej w 1837 roku czcionkami Stanisława Gieszkowskiego. Czytane przeze mnie ku uciesze i przestrodze.


"Tępe i słabe objęcie, rozum niedołężny, gnuśny, i innemi władzami umysłu kierować niezdolny, wielka nieudolność w rozumowaniu, wrodzona odraza do ogólnego myślenia, i w ogólności zwichnięty ze stawów porządek naturalny między władzami umysłu, przy zdrowych zmysłach, wielkiej ciekawości, dobrej pamięci, a niekiedy bujnej imaginacyi, jest główną cechą głupców, i przyczyną głupstwa. Sama nieudolność innych, prócz objęcia i rozumu, władz umysłowych n.p. pamięci, imaginacyi, bywa przyczyną niedojrzałości wyobrażeń, pomyłek w rozumowaniu i mierności, lecz nie sprawuje głupoty; a lubo wiele się do zgłupienia przyczynić może, wszelako głupiemu wielka pamięć, bujna imaginacya, tak mało się przyda, jak wołom rozum ludzki.
W głupiej głowie wyobrażenie przyczyny, to oko rozumu, jest mgłą przysłonięte i jakby uśpione; ztąd chęć dociekania przyczyn, wrodzona i główna rozumnych skłonność, nie porusza ich rozumu. Są wreszcie pewne usterki w myśleniu, pewne pomyłki, które się tylko w głupstwie wylęgać zwykły. Głupcy przyczyny od skutku odróżnić nie mogą, a nigdy powodów od przyczyn; rzeczy obok albo blisko leżące biorą za przyczynę; za dowód na to, czego dowieść należało, wnioski zaś z jakiej prawdy, za jej dowód kładą. Nawet w potocznej mowie kółka w dowodzeniu się kręcą. Rozumowanie jest granicą ich zdolności. Ani różnic, ani podobieństwa w rzeczach dopatrzyć nie umieją. Znaki wyobrażeń, czyli wyrazy, odpowiadające im wyobrażenia i rzeczy, w ich umyśle umocowanego nie mają związku. Z tego największe u nich rodzą się niedorzeczności; tak, iż częstokroć chwalą rzecz, której wyobrażenie i nazwisko świeżo potępiali, a i nawzajem. W rozmowie ich przebijają się myśli przejęte od drugich, urywki rozumowań spamiętanych, a to wszystko zmącone jest w ich głowie, i w nierozdzierzgniony zwikłane kłębek. Ztąd niczego rozumem wyprawić się nie mogą, nie umieją rozróżnić wiedzy od wierzenia, a mniemając że wszystko wiedzą, wszystkiemu z łatwością wierzą; stąd u nich przekonanie mocne, trudne do zachwiania, lecz tylko na ślepej łatwowierności oparte; ztąd największą niedorzeczność nie trudno w nich wmówić, a przecież na na prostą drogę rzadko naprowadzić się dają."

czwartek, 22 listopada 2012

In vitro veritas po raz kolejny

Władze Częstochowy i bodajże Szczecina atakowane są przez prawicową część społeczeństwa za sprzyjanie in vitro. Sprzyjanie i finansowanie, co prawicowa część uważa za niezgodne z Konstytucją. Ta prawicowa część to katolickie sumienie narodu, jako że in vitro niezgodne jest z nauczaniem kk, co jakiś biskup niedawno nadmienił jednocześnie podprogowo strasząc anatemą korzystających i popierających. Dalej nie rozumiem, co można mieć przeciwko in vitro. Wszak pierwszym znanym tego rodzaju poczęciem było poczęcie przez Marię, żonę Józefa. Jak więc kk głoszący tę historię może in vitro potępiać? Nieustannie dziwię się, urbi et orbi.

środa, 21 listopada 2012

Poprowadź mnie przez te łany...



Pan Święcicki o łanach jęczmienia, a ja o ... szczwole plamistym i oczarze wirginijskim. Przy okazji czytania o roślinkach przestępczych dowiedziałam się, że prawdopodobnie histerię dziewcząt z Salem spowodowało spożycie pieczywa ze zboża zawierającego sporysz. A sporysz to całe mnóstwo nieciekawych substancji: ergotamina, ergobazyna, ergotoksyna, aminokwasy przeróżne, betaina, aminy - cokolwiek to znaczy. Może spowodować halucynacje, przykurcze mięśni prowadzące do martwicy tkanek. Objawy zatrucia sporyszem nazywano kiedyś ogniem świętego Antoniego. Do dziś sporysz jest stosowany jako środek wczesnoporonny i przeciwmigrenowy. W Salem, jeśli prawdą jest, że to sporysz był przyczyną choroby dziewcząt, spowodował oskarżenie o czary grupy około 80 osób i stracenie 20 z nich, 13 kobiet i 7 mężczyzn.
I tak prowadzanie się przez jęczmienne łany może prowadzić do halucynacji i przykurczy. 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Baronowa X. z Chmielnej

Okazją do rozpoczęcia rozmowy było wspólne oczekiwanie na windę i napis umieszczony obok niej: "całkowity zakaz palenia". Pani w wieku mojej mamy, z uśmiechniętą, pomarszczoną duszą na twarzy odpowiedziała na moje "dzień dobry" i nawiązała rozmowę. O paleniu, wskazując napis i mówiąc, że cieszy się widząc takie zakazy, bo jej to już nie dotyczy. I popłynęła opowieść skrząca się barwami lat. Otóż pani paliła przez 50 lat po około 60 papierosów dziennie. Zaczęła w szkole podstawowej. Rzuciła palenie kilka lat temu i cieszy się wolnością, bo, jak mówiła, nikt jej już nie dokucza z powodu palenia i nie wytyka palcami. Wtedy, kiedy wytykano miała dyżurną opowieść. Ona, urodzona w 44 roku na Chmielnej, za sąsiadkę miała baronową X. Baronowa paliła Sporty bez filtra i dożyła lat 93 w zdrowiu. I tym zamykała usta marudzącym o chorobach, niedogodnościach itd. Jak rzuciła palenie? Któregoś wieczoru, przed jakimiś świętami, okazało się, że ma tylko 4 papierosy. Panika (każdy palacz to zna!) w oczach i płucach, natychmiastowe wyjście do kiosku. Niestety w drodze spotkała sąsiadkę z pieskiem, zagadały się i zapomniała papierosów nabyć. Obudziła się w niedzielny poranek około dziewiątej, postanowiła wysłuchać audycji Moniki Olejnik "Siódmy dzień tygodnia" (bo wie pani, ja tego zawsze słucham) i pojechać po papierosy na Dworzec Centralny. Zastanowiła się, bo jak to na Centralny? Przecież tam towarzystwo pań lekkiego autoramentu i złodzieje! Zrezygnowała, podobno popatrzyła na siebie w lustrze i powiedziała sobie tak: popatrz, nie palisz już tyle czasu i żyjesz, znaczy możesz. I to był definitywny koniec jej nałogu. Na szczęście organizm poradził sobie z syndromem nagłego odstawienia nikotyny nadspodziewanie dobrze. I tu popłynęła kolejna opowieść... o skierowaniu do pracy w Szczecinie i uczestnictwie w sekcji zwłok zmarłego włóczęgi. Zmarł po złapaniu go przez milicję i umieszczeniu w więzieniu (jak pani mówiła, wtedy łapano późną jesienią włóczęgów i wsadzano do więzienia na trzy miesiące, by przeżyli zimę) z powodu braku alkoholu w organiźmie. Inny więzień, z lat stalinowskich, tak cierpiał nie mając dostępu do procentów, że błagał o przyniesienie denaturatu z drukarni, w której pracował współwięzień. A współwięźniem był wujek owej starszej pani.  I tak płynęła opowieść, a my stałyśmy przy wejściu do mojego biura, już po podróży windą. Wcale nie miałam ochoty jej przerywać. Słuchałam jej, jakbym czytała książkę. Książkę o wyjątkowej pogodzie ducha. No. I kto mówi, że życie jest bezbarwne?

Wszystkie moje koty

Co pozycja, to propozycja
Ulubione miejsce obserwacji świata

Złodziej sałaty


niedziela, 18 listopada 2012

Wzruszliwie

Wzruszliwy miałam wczoraj wieczór. Po pierwsze Jasiek rzucił się na mnie, jak zaśliniony czołg (to już tradycja chyba) z okrzykiem "babcia Jenia!". Nieodmiennie wprowadza mnie w to w dobry nastrój. Potem zięć popyszczył z troską, że jak jeszcze raz sama pójdę po zakupy, to on mnie... no. Córka opowiedziała, jak Jasiek ryknął zgubiwszy dwie kartki z książeczki, którą zrobiłam mu na Mazurach. Nie dał im spokoju, póki nie znaleźli brakujących stron. A książeczka spoczywa w pudełku razem z papierową żabą (też zrobioną przeze mnie na Mazurach) i urodzinową kartką. Wzruszenie wzruszeniem, ale pomyślałam, że przygotowują zestaw pamiątek po mnie, tak na wszelki wypadek. Zresztą pewnie celowo mnie wzruszają, bo lubią się nade mną znęcać, dranie. Ja, twarda baba, wzruszam się, jak pensjonarka jakaś. Zabawne, jak nie wiem co, prawda? Na szczęście dzieci szybko wyszły, bo miałabym pewnie mokre oczy z powodu tej ich troski o mnie. Tradycyjnie zięć zrobił mi popcorn, a ja wzięłam się za usypianie Jaśka, żeby zużytkować popcorn właściwie, czyli oglądając jakiś film. Tym razem jednak położenie Jaśka spać nie było to łatwe. Opór przed spaniem wychodził mu wszystkimi otworami, szczególnie otworem gębowym. Wyrzucał z siebie zdania z szybkością karabinu maszynowego, na każdy temat. A tematów tym więcej, im mniejsza chęć do spania. W końcu zasnął przytulony do mnie i do zestawu spaniowego (Elmo, dwie małpy i królik). Ponieważ zostałam potraktowana jako część zestawu spaniowego, czyli trzymana tłustą łapką, nic nie wyszło z wieczoru filmowego. Nie miałam chęci się ruszyć. Zasnęłam obok Jaśka z jego łapką na mojej szyi i łapą Elmo w okolicy nosa. 

piątek, 16 listopada 2012

Blues Boy Dan




Słuchając takiego głosu mam miękkie kolana i już.

Schowek pod schodami

Młodym dziewczęciem będąc czytałam z zapałem "Anię z Zielonego Wzgórza", jak większość młodych dziewczątek. Poza przekonaniem, że świat jest piękny i sprawiedliwy, wyniosłam z lektury "schowek pod schodami". Otóż Ania zapraszając jakąś literacką znakomitość sprzątała cały dom, nie zapominając o owym schowku pod schodami, bo, jakkolwiek niewielka była szansa, że gość tam zajrzy, sama źle by się czuła wiedząc, że coś pozostało nieuprzątnięte. Przejęłam się tym mocno, może nie do końca w odniesieniu do odkurzania  wszystkich zakamarków przed wizytą gości li tylko i jedynie. Nie czuję się komfortowo wiedząc, że czegoś nie dopełniłam, co moim obowiązkiem było. Bez względu na okoliczności. Fasadowość działań w związku z tym mnie przeraża. I wyjątkowo podle się z tym czuję. Oto przyklepane na wierzchu ślicznie wyglądające okoliczności, okazują się zwykłym nieuprzątniętym schowkiem pod schodami. Po prostu pozostawione swojemu losowi, to znaczy komuś, kto zostaje dysponentem schowka. Ja zapewne bym go uprzątnęła dokładnie przed przekazaniem komuś innemu, a tymczasem zostałam obarczona zrobieniem porządków po kilku poprzednich właścicielach. Toteż chodzę i warczę sama do siebie. Ale, ponieważ dziś piąteczek, zrobię przerwę w warczeniu na weekend.

czwartek, 15 listopada 2012

Rozdziawa

I wezwał Pan był babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej: czułem zapach słów twoich i obraz ich widziałem. I stanęła baba, jako ta rozdziawa, przed obliczem boskim i aż zapłoniła się z radości babskiej. Albowiem żaden jeszcze chłop, a Pan chłopem jest okazałym, nie powiedział jej nic równie za serce ją chwytającego. Toteż przypadła z czułością do dłoni Pańskiej i pocałunki głośne jęła była na niej składać. A gdzie mi tu z tym obślinionym dziobem! - warknął Pan i zabrał dłoń boską z pola całowania babskiego. I poszedł był sobie Pan mamrocząc ustami boskimi: jeszcze czego, może jeszcze striptease mam jej zrobić? A paszła mnie....

środa, 14 listopada 2012

Cyt.

Uproszczę sobie ku wygodzie. Kiedyś podstawowym bogactwem była ziemia. Toteż niektórzy zajmowali ją siłą, inni dostawali za zasługi. Tak ukształtował się feudalizm. W skrócie: niewielu właścicieli ziemi, wielu ją dla tych niewielu uprawiających z niewielkim zyskiem dla siebie. Najczęściej, szczególnie dla chłopów pańszczyźnianych, zysk pozwalał na przeżycie i wyprodukowanie następnych pokoleń zależnych od właściciela ziemi. Towarzystwo się buntowało, uciekało do miast, gdzie rozwijał się stopniowo częściowy kapitalizm. Tym razem w rękach niewielu znajdowały się pieniądze pochodzące z pracy wielu. I znów niewielki zysk pozwalał na produkowanie następnych pokoleń robotników. Pojawienie się ruchów socjalistycznych, komunistycznych nie zmieniło wiele. Ot, własność przeszła w ręce partii, miast monopolu prywatnego. I znów masy pracowały na dobrobyt małej grupy na szczytach władzy. O czasach dzisiejszych nie ma co pisać. Albowiem jaki jest koń, każdy widzi. Nihil novi: coraz większy kapitał w rękach coraz mniejszej ilości ludzi. No to mnie się to nie podoba.
Zacytuję wobec tego Churchilla, a co mi tam.
"Jedyną rzeczą, jakiej uczy historia, jest to, że większości ludzi niczego nie uczy".
"Każdy rząd, który jest dość silny, by dać ci wszystko, czego pragniesz, jest dość silny, by zabrać ci wszystko, co posiadasz".
"Naturalną wadą kapitalizmu jest nierówny podział bogactwa. Naturalną zaletą socjalizmu jest sprawiedliwy podział biedy".

Zniknięte sklepy, nie tylko cynamonowe

W mojej okolicy zniknął kolejny sklepik. Najpierw zamknięto dziuplę z warzywami, podobno ze względu na drastyczną podwyżkę czynszu (teraz jest tam zakład pogrzebowy). Kolejnym znikniętym stało się miejsce, gdzie "mydło i powidło". Jeśli zapomniało się czegoś podstawowego, to pozostał tylko jeden, też "mydło i powidło", ale z alkoholem. Ten pierwszy zamienił się w sklep wyspecjalizowany w alkoholu, ten drugi w second hand. Jeszcze jeden, w którym najpierw były warzywa, później rajstopy, sprzedaje teraz tani tytoń, tutki, bibułki i inne utensylia papierosowe. Wszystkie z powodu podwyżki czynszów zmieniły asortyment. Rozumiem, że można zarobić na alkoholu i pogrzebie, na warzywach już niekoniecznie.
Zastanawiałam się nad przyczyną. W okolicy jest Biedronka i Markpol, ale świeże warzywa są tam tylko z nazwy. Te warzywniaki były jedynymi miejscami, gdzie można było kupić dobrą kapustę na gołąbki, ziemniaki polskie, a nie hiszpańskie i ogórki, pomidory itp. Teraz po warzywa muszę iść (właściwie jechać) na oddalony o trzy przystanki tramwajowe bazarek. Niedawno dowiedziałam się, że i ów bazarek zniknie. Na jego miejscu powstanie nowoczesny apartamentowiec. Dziwnie się z tym czuję, brak mi bowiem znanych od lat miejsc, w których robiłam zakupy. Jednakże podobno tak wygląda świat, więc pewnie jestem jakimś reliktem minionej epoki, mamutem, jak mówią moje dzieci.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Tkliwość

Dążę do tkliwego nihilizmu aż wióry lecą. Aczkolwiek nie do końca tumiwisizm to oznacza. Zresztą, cokolwiek to oznacza, tkliwie nihiluję. Do samego końca. Mojego lub świata.

Lepkie paluszki

Wzburzyłam się lekko. Przeczytałam mianowicie jakiś artykuł o tajemnicy korespondencji i opinie internautów. Tasaczek się w kieszeni otwiera niestety. Otóż większość twierdzi, że partnera trzeba kontrolować również w ten sposób, czyli sprawdzając korespondencję, telefon, bilingi itd. Jak jedna z pań napisała, przejrzenie bilingów partnera poskutkowało tym, że partner nie jest ex, bo podziękował innej pani za korespondencję. Ni diabła nie rozumiem. Znaczy, jakby korespondencja z panią nr 2 się nie wykryła i nie przerwała, to by był ex? Czyli jeśli złapię złodzieja w ostatniej chwili przed kradzieżą, to przestał być złodziejem i stał się jednostką praworządną? O tempora, o mores! Przede wszystkim naruszanie tajemnicy korespondencji, bez względu na stosunki łączące naruszającego z naruszanym, są karalne, o ile pamiętam do dwóch lat pozbawienia wolności włącznie. Po drugie i ważniejsze, jeśli nie ufam komuś do tego stopnia, że sprawdzam, to o kant prześcieradła potłuc taki związek. I po trzecie, najważniejsze: grzebanie w cudzej korespondencji, telefonie, krótko mówiąc w prywatności, bez względu na przyczyny, jest zwyczajnym świństwem, brakiem szacunku do siebie i osoby sprawdzanej. Jest lepkim brudem, stęchlizną i obrzydliwością. Brzydziłabym się być z kimś wiedząc, że mnie w jakiś sposób sprawdza. Bez względu na powody. Sprawdzając kogokolwiek brzydziłabym się natomiast sama siebie. Jeśli ktoś będąc ze mną w związku zdradza, znaczy związek nie ma sensu. Albo jest on pusty, albo trafiłam na kogoś nieuczciwego. Jedno i drugie wyklucza ciąg dalszy. Życie z Hippokrytem to nie moja całkiem bajka.

A w czasie, gdy powyższe pisała wzburzona stara Kornacka, wziął Pan był i wezwał rybę przed oblicze swoje boskie i rowerem ją obdarzył. Albowiem żal Panu było patrzeć, jak ryba ziewa skrzela swe prężąc bezproduktywnie.

czwartek, 8 listopada 2012

Jezdem szarmowana

Kilka, co celniejszych porad pani Karoliny Nakwaskiej, de domo Potockiej z "Dwór wiejski" (oczywiście oryginalna pisownia zachowana).

Błędy w mowie. Osoby na wsi zamieszkałe nie zawsze mają czas i spsobność uczenia się pilnie gramatyki, a że jednak brzydką jest wadą kaleczyć język rodzinny, spisałam dla ich wiadomości niektóre błędy mowy najpowszechniejsze, aby się ich strzedz mogły. Nie sądzę bowiem, aby dla tego, że się jest gospodynią, już się miało z wszelkiej wyzuwać oświaty i w grubej pogrążać niewiadomości! W spisie błędnych tych wyrażeń nie umieściłam litewskich i prusko wschodnich czyli kaszubskich, bo by mię to zbyt daleko zaprowadziło.

Spis różnych wyrazów kaleczących mowę.

Bardzo dość zamiast bardzo wiele. Także sposób mówienia w Wielkiej Polsce. Tych prowincyonalnych wyrażeń chronić się winny osoby dobrze wychowane.

Nie pisz i nie mów:
- Czypek ale Czepek
- Cybula ale Cebula
- Czostek, czosnyk ale Czosnek
- Chojny ale hojny
- Cieńciejszy ale cieńszy
- Ciułać, wyraz ulubiony gospodyń mazowieckich, zamiast właściwego zbierać

Działać. Niektóre osoby chcąc wytwornych używać wyrazów, niewłaściwie przystosowują to słowo do robót ręcznych. Nie możnaby np. mówić działałam pończochę, bo działać stosuje się do rzeczy umysłowych, a robić do tych, które się rękami wykonywa.

Ekonomiczny mów oszczędny

Nie mów faworytalny zamiast ulubiony

Hafty a nie chafty. Jest to brzydko takie błędy pisowni we własnym robić języku.

Jezdem szarmowana, podwójny błąd: trzeba mówić i pisać: jestem zachwycona.

Kobiety chodzili. Aż okropnie słyszeć błąd podobny i takie mięszanie rodzajów! Trzeba mówić nie tylko kobiety chodziły ale i dzieci chodziły i krowy chodziły i psy chodziły. Bo jeden tylko mężczyzna bierze rodzaj męzki, albo rzeczowniki kończące się na y i na i, np. Wilcy chodzili. Ale to bywa tylko czasem używane w poezji.

Kiepsko. Nikt dobrze wychowany tego słowa nie używa.

Łyska się zamiast błyska, mówią ci, co nie wiedzą, że błyskać pochodzi od błyskawicy

Pantalony mów po polsku spodnie.

Prezent mów po polsku podarunek

Parasol mów po polsku deszczochron

Wyżeniać gadzinę wyraz gminny krakowski, zamiast wypędzać drób; dla osobliwości tylko go przytaczam.

I przepis na ocet czterech złodziei

Muszkatołowej gałki łut 1
Kwiatu z ruty 1
Mienty 1
Rozmarynu 1
Piołunu 1
Kwiatu z lawendy 1
Cynamonu 2 drachmy
Gwożdzików 2 drachmy
Kalmusu 2, dito
Czosnku świeżego 4 łuty
Octu dobrego czerwonego 2 garnce
Wlej ocet w gąsior, wsyp w niego czosnek na kawałki pokrajany i suche (....) posiekane także cynamon i gwoździki. Zamieszaj mocno gąsiorem zakręciwszy i przez trzy miesiące trzymaj w miejscu suchem; potem przecedź i dodaj kamfory w spirytusie rozpuszczonej łut jeden. Ponalewaj we flaszki - zatkaj dobrze.

Nie doczytałam jeszcze, na co ten specyfik miałby działać. Ale i tak jezdem szarmowana. No.

Wyczha!

Pogonić wykształciuchów!
Dołożyć emerytom!
Lekarzy w kamasze!
Nauczycieli na Madagaskar!
Księży na księżyc!

A mnie Panie, w opiece swej miej.

niedziela, 4 listopada 2012

Jak być damą i nie zwariować

..."Chęć podobania się jest zupełnie niewiną a nawet potrzebą kobiecie zamężnej. - Każda bowiem niewiasta pilnie czuwać powinna nad ozdobą swej powierzchowności; aby tem samem stała się miłą w oczach małżonka, uprzyjemniła mu troski, i była osłodą smutnych lub tęschnych niekiedy chwil życia jego. - Prawda, że wszelkie zabiegi w tej mierze podjęte byłyby naganne, gdyby dla wdzięków ciała zapominała o świętych powinnościach Matki i Pani domu, gdyby mówię zaniedbywała to ukształcenie umysłowe i talenta z pracą nabyte, które tak miłą tak ujmującą czynią każdą niewiastę, i podwajają jej ponęty. Osoba czynna rządna, nieubiegająca się zbytnie za uciechami świata, łatwo pogodzić potrafi dbałość o wdzięki powierzchowne z obowiązkami płci swojej i przymiotami duszy"...

Powyższy fragment pochodzi z Przewodnika dla dam z 1842 roku. Cudny tekst, jakże zresztą aktualny. Zawiera, jak zwykle poradniki z tamtych lat, rady dotyczące higieny, ubioru itp. 

O przyzwoitości ubioru i kolorów
Wiek, wzrost wyraz twarzy, kolorów włosów: czynią różnicę między kobietami, dla tego niepodobna jest aby się wszystkie jednakowo ubierały, jeżeli widzimy mało gustownie ubranych, pochodzi to z tej przyczyny: że często nieuważając na wiek swój podeszły wzrost i kolor włosów, przywdziewają nie stosowne ubiory, pod względem form sukien kapeluszy; innych ozdob jakie moda upowszechnia. Moda jest władczynią trzeba jej niekiedy ulegać, ale rozum i gust mogą ograniczać i łagodzić jej wyrocznię.
Osoba w pewnym wieku nie powinna chodzić zgołą głową, ani ubierać w kwiaty, nosić szalików, tak zwanych (echarpe), chustek w kształcie pelerynek, ani tego wszystkiego co nie osłania figury, chociażby ta najpiękniejszą była. Dla uniknienia gorąca trzeba nosić wielkie szale bareżowe, tulowe lub blondynowe. A że wszystko przystoi młodemu wiekowi przeto nie będziemy niczego wyszczególniać. Jeżeli wyraz twarzy jest wspaniały posępny, surowy, nosić wypada loki berety ozdobione piórami, kolczyki do takowej twarzy używają się długie i świecące; czoło wypada odkryć ile możności, włożyć ozdoby stalowe, złote czy srebrne, między loki stosownie do mody, ugarnirować wokół szyi jeżeli ta jest długa. Jeżeli postać odpowiada twarzy, jeżeli jest wzniosła imponująca, długie suknie jej przystoją z szerokiemi garnirowaniami, wielkie szale które układają się na ramionach i salopy szerokie.
Postaci szczupłej delikatnej której rysy odznaczają się miłą przyiemnością, a talija zręcznością, suknie krótsze przezroczyste lekkie, z garnirowaniami wązkiemi, szaliki, chusteczki pelerynkowe małe, kołnierzyki wykładane są najwłaściwsze; szale do podobnej talij powinny przechodzić dwóch łokci, kapelusze należy ozdobić kwiatami jako i głowy, a to w guście delikatnym, gdyby to nawet sprzeciwiało się modzie. Delikatność twarzy najlepiej się wyda przy gierlandach złożonych z pączków od róż, konwalii; inne kwiaty jako to; astry lilie mak są niewłaściwe"...

Mam wrażenie, że te kolekcjonowane przeze mnie poradniki z różnych epok spełniały rolę, jaką dziś pełnią pisemka typu "Chwila dla debila" lub też program o perfekcyjnej pani domu. Będąc wczoraj u dzieci miałam okazję ten program obejrzeć. Kreowanie wizerunku kobiety w szpilkach i nienagannym stroju oraz makijażu szorującej np piekarnik wydaje mi się śmieszny po kokardy. Ale cóż... Komuś to potrzebne i ktoś to ogląda. Podsumowując lekturę i obejrzany program: w pewnym wieku jestem, więc drapuję na sobie koc, miast burki, by zbytnio kształtów nie odsłaniać, zakładam szpilki, maluję barwy wojenne na twarzy i ruszam do walki z brudem w piekarniku. A potem zrobię sobie test białej rękawiczki na mózgu - ani śladu używania nie będzie, mam nadzieję. A już całkiem potem usiądę sobie i poczytam rzymską książkę kucharską: O sztuce kulinarnej ksiąg dziesięć Apicjusza. No.

Niechcemiś

Podziwiam pewną starszą panią za jej niegasnącą nadzieję. Pani ma ponad siedemdziesiąt lat i jest zalogowana w serwisie randkowym. Wciąż poszukuje towarzysza życia i wciąż ma nadzieję, że go spotka. Do czego jest jej to potrzebne, nie mam pojęcia. Pewnie czuje się samotna, choć ma rodzinę: dzieci i wnuki. Odkąd ją jednak znam była przeświadczona, że mężczyźni to treść, osnowa i wątek, ryba i rower. Czasem mnie pyta, czy kogoś mam. Dla niej to ważne, nie wiem, czy nie najważniejsze. Pamiętam czasy, kiedy byłam zamężna, miałam chyba wtedy dla niej większą wartość. Choć nigdy tego nie artykułowała, czułam, że tak jest. Wtedy miałam za złe, teraz ją zwyczajnie podziwiam, że jej się jeszcze chce. Mnie się bowiem już nie chce. Nie chce mi się słuchać wyświechtanych komplementów, nie chce mi się uciekać przed trzymaniem drabiny, gdy jestem w spódnicy i nie chce mi się nadstawiać plecków do umycia. Nie chce mi się tłumaczyć, że moją wartością nie są piersi a la Natalia S. Nie chce mi się słuchać, jaka to ja jestem dobra i spokojna. Nie chce mi się już nikomu nic tłumaczyć, nie chce mi się rozumieć, interpretować, domyślać się. Nigdy nie byłam dobra w tańcu godowym, a teraz nie mam ochoty już na żaden wysiłek.

piątek, 2 listopada 2012

Jeśli nie ksiądz, to kto?

No właśnie, jeśli nie ksiądz, to kto? Istnieją mistrzowie ceremonii, którzy pogrzeb świecki mogą poprowadzić. Jest ich kilku w Polsce, zapewne o różnych umiejętnościach. Trudno jest jednakże o świecki pogrzeb, zważywszy na zmonopolizowanie cmentarzy przez kościół katolicki lub inny. Co prawda ustawa  z 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych (Dz. U. Nr 11, poz. 62) gwarantuje dostęp do cmentarzy wyznaniowych (przy założeniu, że będą na nim jeszcze miejsca) dla osób innych wyznań lub bezwyznaniowych, w razie jeśli w okolicy nie ma innego cmentarza, czyli jeśli nie ma możliwości miejscem swego „spoczynku wiecznego" uczynić cmentarza komunalnego. W takim przypadku zarząd cmentarza wyznaniowego jest obowiązany udostępnić miejsce pochówku bez jakiejkolwiek dyskryminacji (art. 8 ust. 2). Późniejsza ustawa okołokonkordatowa z 26 czerwca 1997 r. o zmianie ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych (Dz. U. Nr 126, poz. 805),  powtórzyła zasadę obowiązku pochowania osoby nie należącej do wyznania posiadającego dany cmentarz, rozszerzając ją dodatkowo o obowiązek przyjęcia przez zarząd cmentarza wyznaniowego osoby nie należącej do tego wyznania, jeśli posiada ona nabyte prawo do pochówku na tym cmentarzu (grobowiec rodzinny), także wówczas jeśli na cmentarzu tym pochowany jest ktoś z jej najbliższych (małżonek, wstępny, zstępny, rodzeństwo, przysposobieni; pomysł Unii Pracy, aby zaliczyć do tego również konkubiny nie przeszedł). Ponowne „przypomnienie" tej zasady nastąpiło w Deklaracji interpretacyjnej Rządu dotyczącej Konkordatu, w związku z postanowieniem o nienaruszalności cmentarza: „Pojęcie nienaruszalności cmentarzy, użyte w artykule 8 ust. 3 Konkordatu, nie może być rozumiane jako prawo do odmowy pochowania na cmentarzu katolickim osoby innego wyznania lub niewierzącej." /tekst z www.racjonalista.pl/
Wszystko prawnie jest zatem możliwe, w praktyce pewnie bywa inaczej. A przecież nie we wszystkich miejscowościach są cmentarze komunalne.
Jakiś czas temu byłam na pogrzebie kościelnym, po którym w gronie najbliższych pokazano zdjęcia zmarłej, przekazano o niej kilka słów. Było to tysiąc razy bardziej wzruszające i ważne, niż pogrzeb kościelny, który ksiądz odprawił beznamiętnie /choć dobrze, że beznamiętnie, bo potrafi uatrakcyjnić kazanie na pogrzebie wypowiedziami o aborcji, jak to miało miejsce ostatnio, na pogrzebie bliskiej mi osoby/. Nie było nikogo, kto nie poczułby wzruszenia, obecności zmarłej. To było ostatnie z nią spotkanie  w prezentacji multimedialnej: zdjęcia, jej ulubiona muzyka, w tle słowa o jej życiu, przyjaźniach, marzeniach. Tę prezentację zrobiła moja młodsza córka. Chciałabym, żeby i mnie zrobiła podobne pożegnanie. Nie chcę pogrzebu kościelnego "na wszelki wypadek", jestem agnostyczką i nie wyobrażam sobie księdza znęcającego się nad moimi najbliższymi kazaniem o grzesznym życiu. Chciałabym, żeby na moim pogrzebie wspomniano mnie przez chwilę, ale nie smutno. Każde życie ma kres i wcale nie oznacza to smutku, czasem to całkiem niezłe zakończenie.

wtorek, 30 października 2012

Neverending story

Nie oceniaj mnie po okładce, zajrzyj do środka. Dotykaj moich słów, czytaj je ciepłym szeptem. Czytaj mnie z pasją, codziennie coraz więcej. Niech to będzie niekończąca się opowieść.
I na miłość boską, nie pytaj czy sięgając na najwyższą półkę po książkę mam na sobie spódnicę! Nie pytaj, czy możesz potrzymać drabinę!

niedziela, 28 października 2012

Martin Eden

Spotkałam Martina Edena. Siedział w tramwaju, tak po prostu. Nie umiem określić jego wieku. Miał piękną twarz, surową, ogorzałą, toporną. Jasne włosy, takie nijakie kolorystycznie, miał związane w niedbałą kitkę. Duże dłonie nie były czyste czystością metroseksualną, spracowane były. O takich dłoniach mówi się, że są jak bochny chleba z popękaną skórką. W pewnym momencie odezwał się do znajomego siedzącego obok i uśmiechnął się. Wokół zrobiło się ciepło od tego uśmiechu, aż mnie zabolało w duszy. Nie mogłam od niego oderwać wzroku. Pomyślałam, że powinien spotkać swoją Ruth, że powinien zostać kimś wspaniałym. Tyle było w nim siły, miękkości i ciepła. Wgapiałam się w niego tak intensywnie, że zwrócił na to uwagę. I uśmiechnął się do mnie, odśmiechnęłam się, wolno mi. W moim wieku już wolno bezkarnie uśmiechać się do obcych  mężczyzn.
Gangrenka moja )
A za nocnym oknem biało, bajkowo, cudnie. Świetny dzień na pudełkowanie wspomnień.

sobota, 27 października 2012

Pierwszy śnieg

Latają za oknem białe płatki, pierwsze tej zimy. Gangrena jest całkiem zdezorientowana, to jej pierwszy śnieg w życiu. Zaraza patrzy na młodzież z politowaniem i spokojnie tuli się do kaloryfera. A Gangrena szaleje. Macha ogonem ze złości, że nie może tego czegoś białego dosięgnąć, miauczy i prycha z irytacją. Podkręciłam kaloryfery, włożyłam zimowe, ciepłe bambosze i oddaję się spokojnemu lenistwu fizycznemu. Palą się świece o zapachu cynamonu i jabłka, zapaliłam wyszperaną na targu staroci lampkę (sama zrobiłam abażur!), a w kuchni suszą się grzyby. I jest mi dobrze, zwyczajnie dobrze. Żadnych myślowych upiorów, żadne trupy nie wychodzą z szafy. Jest spokojnie, ciepło i zwyczajnie. I niech tak już zostanie.

piątek, 26 października 2012

Histeria

Pan Tomek jest od "pajacyków", pan Janusz od "hitlerków", a pan Bartek od "żabki". Uf. Każdy z nich ma inną koncepcję na renowację moich barków. Każdy z nich jest miły i próbuje mnie rozbawić. Wczoraj jednakże to ja rozbawiłam pana Tomka. Za kotarą, w pomieszczeniu do krioterapii odbywał się, jak się zorientowałam z odgłosów, masaż. Pani masowana wydawała z siebie sapnięcia i pomruki, pan masujący dawał wskazówki typu: proszę podnieść nóżkę, wdech - wydech, jedziemy dalej. Ponieważ niedawno oglądałam niezły film "Histeria" skojarzenie samo mi się skojarzyło. I zachichotałam sama do siebie. Pan Tomek parskając na mnie zimnem z plastikowej rury spytał, co się stało. W obawie, czy nie robi mi krzywdy, rzecz jasna. No to powiedziałam, że mam skojarzenia z filmem "Histeria". Nie oglądał, więc wytłumaczyłam pokrótce, że to humorystyczna dość historia wynalezienia wibratora, w celu leczenia kobiecych histerii i melancholii. Od tej chwili chichotaliśmy razem przy co celniejszych odgłosach za ścianą. I obiecał, że film obejrzy.
Rekonstruuję się w mojej przychodni na Krzywym Kole, z przyjemnością potem wracam przez staromiejski rynek i wąskie uliczki. Właśnie zmieniają na większości z nich nawierzchnię, będzie bardziej europejsko. A Kamienne Schodki mijam bez emocji. I bardzo dobrze, no.

poniedziałek, 22 października 2012

Koń jaki jest...

Po długich poszukiwaniach zdobyłam Nowe Ateny Chmielowskiego - uważane za pierwszą polską encyklopedię powszechną (1745-46). Nie powiem, w jaki sposób zdobyłam, bo nie był to najlegalniejszy sposób. Trudno, teraz mogę mieć tylko wyrzut sumienia. Czytałam w autobusie z zapartym tchem o remediach świętych przeciwko czarom i czartom, między innymi: ..."Scillę, alias cebulę Dioscorides medyk przeciw czarom we drzwiach radzi zawiesić, a Pliniusz radzi skórę z głowy albo pysek wilczy nade drzwiami lokować dla prezerwatywy od czarów"... O wynalazkach czytam: ..."Włóczkowej i wyszywanej roboty Wynaleźce Frygowie, stąd się mówi: opere phrygio co szytego. Na pieszczałce grania sposób wynalazł niejaki Pan, bożek pastuchów"... I tak dalej, i tak dalej. Cudne to jest i już.
A opisy zwierząt? To właśnie z Chmielowskiego wzięło się używane do dziś :Koń jaki jest każdy widzi". Oto Koza: ..." śmierdzący rodzaj zwierząt, w Piśmie Świętym znaczą grzesznych i potępionych, mających stać na dniu ostatnim na lewicy. Według naturalistów uszyma i nosem oddychają, w nocy widzą jak koty, sowy, puhacze, nietoperze. Wątrobę kozią jedząc, wzrok ludzki naprawuje się, owszem oddala się ślepota"...
I coś specjalnie dla znajomego asinusa: ..."Osieł pijąc, głęboko pyska nie zanurza w wodę, by sobie wielkich nie zamaczał uszu, według Kardana. Jest lenistwa i gnuśności oraz stupiditatis Symbolum. Przecież Kairskie są z większą od naszych Europejskich pojętnością, kiedy jeden był Słuchaczem i Dyscypułem Ammoniusza Filozofa, według Wolaterrana i Swidasa. W Indyi Osły są o jednym rogu, jako też w Scytii, które rogi tę własność mają do siebie, że wodę z rzeki Styx nazwanej, wszelakie naczynia, nawet żelazne, penetrującą wstrzymują. Pisze Aldrovandus libro I de Quadrupedibus że Niemiec jeden wodził osła z kozą po wsiach tańcującego, który nawet i na kolana swe przypadał; z czego się pokazuje, iż jest animal docile osieł, a przy tym ma w sobie frantostwo; gdyż pisze Cardanus, iż osieł w Afryce unikając pracy ciężkiej, chorym wlot, zdechłym się czynił; inny, gdy pannę wieść trzeba było, stawił się ochoczym, gdy starą babę, bardzo leniwym, a co większa chromym na nogi; w tym dobry, że w jedzeniu nie przebiera, liściem, plewą, łupinami z owoców, bodakami będąc kontent"...
 Czyż to nie jest piękne?

czwartek, 18 października 2012

Pajacyki

Leżałam na łóżku ćwicząc obolałe barki i śmiałam się sama do siebie. Ręce miałam podwieszone na jakichś sznureczkach i miałam nimi machać. Toteż machałam z zapałem. A ponieważ przypomniałam sobie pajacyka mojego wnuka (taki, co jak się złapie za sznureczek, macha rękami i nogami), wyobraziłam sobie siebie w charakterze pajacyka na ścianie i pośmiałam się serdecznie. Nie wiem, co myślał sobie młody człowiek nadzorujący to moje machanie, bo przy poprzednim zabiegu, krioterapii, marudziłam jak stara Kornacka. Oczywiście okazało się, że nie jestem właściwie przygotowana do zabiegów, nie wzięłam bowiem żadnej spinki do włosów i młody pan popyszczył, że mu włosy przeszkadzają. Jutro mam być lepiej przygotowana. 
Swoją drogą nie wiem, co jest z moimi włosami. Ja z nimi już zawarłam układ: staramy się zbytnio nie ingerować w siebie nawzajem. Wszelkie moje próby jakiegoś uładzenia tego czegoś na mojej głowie spełzły na niczym, dałam więc sobie spokój i teraz panuje między nami pełna harmonia. Rozejm. Jednakże kilka osób ostatnio zwracało na moje włosy uwagę. Nie, nie na mnie, na moje włosy! Najpierw pani w przychodni, starsza mocno, skomplementowała, że mam piękne włosy. Czułam, jak rosną z dumy, ja byłam mniej zadowolona. Dziś natomiast koleżanka w pracy spytała, czy może dotknąć. Oczywiście moich włosów, a nie na przykład mojej duszy, niewątpliwie pięknej. I podobno jej się podobają, znowu włosy, nie ja! Niby powinnam być zadowolona, jako ich właścicielka, ale jakoś mi ... łyso. Wszak piękną duszę mam, a na nią nikt uwagi nie zwraca. No to w sobotę idę do fryzjera.

*


 www.wspaniali.pl
Przypadkiem trafiłam na tę stronę. Poczytałam i raźniej mi się zrobiło na duszy. Będę tam zaglądać w chwilach zwątpienia, kiedy stara Kornacka się we mnie zalęgnie.Opisane tam historie przywracają mi wiarę w Człowieka.

środa, 17 października 2012

Z konieczności

Z konieczności leżę w łóżku, mam więc dużo czasu na czytanie i za mało nowych książek. Wracam do czytanych kiedyś sprawdzając, jak się zmienia mój ich odbiór. Wzięło mnie na Thackeray'a. Pierścień i różę czytam z zachwytem. Z innymi przemyśleniami, niż przed laty. Cudna baśń - nie baśń. Obejrzałam też Targowisko próżności, bo okazało się, że książki nie mam na półce (pewnie zaginęła w czasie ktorejś z przeprowadzek). Nadrobię braki książkowe niebawem. Wracając do Thackeray'a... Magiczne przedmioty w Pierścieniu i róży nadają ich posiadaczom szczególną moc, zapewniają im szacunek, miłość i podziw otoczenia. W Targowisku próżności tę moc mają pieniądze i "stosunki". 
Dziś magiczne przedmioty są ogółowi dostępne. Każdy może skorzystać z usług stylisty, chirurga plastycznego i czego tam jeszcze. Wystarczy w siebie zainwestować i już. Aż mnie palec swędzi, by wspomnieć Natalię S. Ale nie wspomnę, bo obawiam się, że otworzę lodówkę, a w niej... Współczesna baśń opowiadałaby o Różyczce, która zainwestowawszy w siebie (duże oczy, ponętne usta i takie tam) stałaby się najbardziej pożądaną celebrytką. O Angelice, która posiadawszy wdzięk i oblicze za rozumem tęskniące oraz biust odsłaniany przy każdej nadarzającej się okazji, byłaby podziwiana za samo uświetnienie swoją obecnością imprezy dowolnej. Bez potrzeby otwierania ust nabrzmiałych kolagenem, silikonem czy czymś podobnym.

wtorek, 16 października 2012

Szafa w słusznym rozmiarze

Statystyki mówią, ba, krzyczą, że w Polsce jest około 20% osób otyłych (wskaźnik BMI ponad 30) i około 35% osób z nadwagą (wskaźnik BMI od 25 do 30). Daleko nam do Ameryki, daleko nam do Wielkiej Brytanii też. Jednakże oznacza to, że ponad połowa społeczeństwa ma za dużo tu i ówdzie. No to ja się pytam: gdzie są sklepy z odzieżą dla tych ludzi? Asortyment dla BMI powyżej 25 jest mocno ograniczony. Są oczywiście sklepy wdzięcznie nazywane "dla puszystych", ale... W większości popularnych sieci odzieżowych króluje 38, w porywach do 40. W H&M, czy w C&A są działy dla większych rozmiarów, jednakże wisi tam zazwyczaj smętnie kilka łaszków, znakomita większość (śmiem twierdzić 90%) to wspomniane wyżej 38, a nawet 36. Jak dla mnie, to coś tu się nie zgadza. Rządzi u nas rynek, a ręka wolnego rynku jest nieubłagana: popyt ma decydować o asortymencie. Albo więc kłamią statystyki, albo wolny rynek w tym zakresie nawala. Odzieży w rozmiarach dla tych ponad 50% z nadwagą powinno być 50% na rynku, nieprawdaż? A nie ma. Istnieje jeszcze jedna możliwość: panie i panowie w rozmiarach słusznych zaopatrują się w innych krajach albo chowają się w szafie. Tej z ciuchami w rozmiarze 38.

Wadliwy egzemplarz

Ujęło mnie przesłanie powyższego obrazka. Poczułam się wadliwym produktem, nie tylko ze względu na brak makijażu. Otóż odkryłam ostatnio, że jestem zwyczajnie nudna. Nie ćwierkam i nie tiutiurlikam z zapałem. Bez zapału też nie. Nie umiem rozmawiać z ludźmi, nie umiem i już. Wadliwa jestem, ot co.

poniedziałek, 15 października 2012

Podsłuchowisko

Autobus zatrzymał się na przystanku w okolicy dawnego bazaru stadionowego. Dziś kręcą się tam ludzie sprzedający tanie papierosy, zapewne z przemytu. Ludzie ci mają smagła cerę i mokre, wschodnie oczy. Są dość natrętni sprzedając, nagabując każdego przechodnia i każdego oczekującego na przystanku. Straży miejskiej, tak chętnie kontrolującej babcie z pietruszką, ani widu, ani słychu. Na tym przystanku wsiadałam do autobusu. W pobliżu wejścia siedziały dwie starsze, nobliwie wyglądające panie. Rozmawiały tak głośno, że nie sposób było ich nie słyszeć.
- A Polakom nie pozwalają zarabiać. Gnębią podatkami, nie pozwalają pracować.
Druga pani odpowiedziała coś niezrozumiałego.
- Trzeba gonić szwaba i żyda! To przez nich wszystko.
- Ciii... nie mów tak głośno.
- Mogę mówić, jak mi się podoba, jestem u siebie, w swoim kraju. Gudłaje tu rządzą, dlatego tak jest.
- No,słyszałam w radio. Ktoś rządowi proponował trumny z Włoch, za darmo. Odmówili, wiesz dlaczego? Bo rząd potrzebuje faktury. Woleli wydać tyle pieniędzy, naszych pieniędzy, podatników.
- Bo tu żydzi rządzą, wszystkim rządzą. Dlatego Polakom jest tak źle.
Jestem pewna, że słowo "żydzi" pani wymawiała przez "rz", z taką pogardą o tym mówiła. W głosach obu pań było tak dużo złości i nienawiści, że zrobiło mi się nijako. Przyznam, że pierwszy raz słyszałam na własne uszy to, o czym czytałam tylko do tej pory. Panie wysiadły na przystanku przy kościele, jak wielu innych pasażerów. Nie wiem dlaczego byłam przekonana, że tam właśnie zmierzają.

Inna zasłyszana rozmowa, bardzo optymistyczna dla równowagi.
Pan rozmawiał przez telefon, też na tyle głośno, że słyszałam wyraźnie. Siedział za mną, więc nie wiem, jak wyglądał. 
- Leżałem trzy tygodnie, jak król jakiś.
- Tak, już mnie wypuścili, i tak przetrzymali mnie tam.
- Już tak nie boli, wszystko się zrosło.
- Słuchaj, leżałem w sali z takim jednym. Obiecał mi pracę, przy stróżowaniu. 
- Nie, nie mogę od razu. Jak będę miał na nockę, to nie będę przecież spał na ławce, noclegownia otwarta do rana tylko. Teraz dostanę rentę, wypłacą mi za trzy miesiące od razu, jakieś 1 500 zł, wynajmę sobie jakiś pokój. I wreszcie będę żył, jak człowiek, wreszcie!
Pan wysiadł z tramwaju wciąż rozmawiając. W jego głosie była radość, entuzjazm, nadzieja. Aż zrobiło mi się lżej na duszy.

piątek, 12 października 2012

Fiąteczek





Nie martw się kiciuś! Fiąteczek jest, odpoczniesz sobie wreszcie.




wtorek, 9 października 2012

Zenuś rodzaju żeńskiego



Och Ziuta, me życie dziś przegrane jest, przegrane jest przez jedna noc
Och Ziuta, naprawdę nie wiem jak się pozbyć, jak się pozbyć Ciebie stąd

Urodę świnki Piggi masz. Wagą przewyższasz nawet ją

We śnie mnie straszy Twoja twarz, a wszystko to przez jedną noc...

Och Ziuta, ja wiem, że nie ma brzydkich kobiet, tylko wina czasem brak

Lecz Ziuta, gdy wytrzeźwieje człowiek, wtedy inny gust ma, inny smak

Pokazać się gdzieś z Tobą wstyd, dwie klasy podstawówki masz

Swym krzykiem nerwy psujesz mi, a wszystko to przez jedną noc...

Och Ziuta, pijany byłem, gdy przed ołtarz zaciągnęłaś mnie

Och Ziuta, dlaczego się zgodziłem, tak żałuję, tak żałuję dziś

Za byle co, Ty bijesz mnie, pieniędzy żadnych nie chcesz dać

Szepczesz, koteczku kochaj mnie. A wszystko to przez jedną noc...

Och Ziuta, dlaczego mą dziewczyną pierwszą stałaś się tej nocy złej

Och Ziuta, kobiet dotąd nie znałem, nie wiedziałem jak to robi się

Hrabiowski przecież tytuł mam, a Ty gosposią byłaś mą

Podniosłaś swój społeczny stan, a wszystko to przez jedną noc...

Biorąc pod uwagę powyższe,  należy wyjątkowo ostrożnie dobierać jednonocnych partnerów. Żeby się nie zasiedzieli, a właściwie nie zależeli, i wielonocnymi nie zostali. Albowiem można się któregoś ranka obudzić obok Zenusia lub Ziuty i... no właśnie, przechlapane. Wspólne dzieci, wspólny kredycik, wspólni znajomi... Jak to wszystko zostawić, no jak? Niby z Zenusiem lub Ziutą można oficjalnie, za rączkę i do kościółka, a na boku dodmuchać ego, jego lub jej. Niby można. No.

poniedziałek, 8 października 2012

Oczy mam wyżej

I sprawił Pan był, że narodziła się baba. Popatrzył na nowonarodzoną okiem boskim i mruknął z zakłopotaniem: mądra to ty nie będziesz... I myśleć zaczął był, jakby tu babie ułatwić bycie niemądrą i cyckami ją obdarzył. I rzekł był do siebie z zadowoleniem boskim: niech się gapią na cycki zamiast rozumu w babie szukać. Spodobało się panu bab tworzenie, stworzył inną. Przy tej mruknął był: piękna to ty nie będziesz. I cyckami ją obdarzył był, niech się gapią na cycki miast piękna szukać. I jak tu się oprzeć boskiemu tworzeniu? Koszulki z napisem "oczy mam wyżej" baby noszą, szaty Dejaniry z golfem zakładają... A świat na cycki się gapi.

niedziela, 7 października 2012

Tulijaś

Kilka dni temu, zamawiając nowe książki, powodowana jakimś impulsem kupiłam "Ortografię na wesoło" i "Gramatykę na wesoło", moje gdzieś zaginęły w wichrach przeprowadzek. Impuls okazał się przeczuciem nadchodzących potrzeb. Otóż mój wnuk zaczyna walczyć gramatycznie ze słowami. Koniec z dziecinnym "baba chodź", Pojawiło się niedawno całkiem już dorosłe i poważne "chodź babo"! Jednakże jego ulubionym zwrotem jest "czemu". Jak ja czekałam na tę jego ciekawość wszystkiego... Spędziliśmy wczoraj ze sobą dużo czasu i "czemu" pojawiało się bardzo, bardzo często. 
- Jasieńku, nie biegaj - mówi baba. 
- Czemu nie? 
- Uderzysz się i będzie bolało.
- Czemu bolało?
I tak bez końca. Odpowiedzi mnie nie męczą ani trochę, znów zaczynam wymyślać historyjki uzasadniające czemuwatość zjawisk. Z przyjemnością ogromną. Opowiadam o słońcu, które poszło świecić po drugiej stronie świata, o liściach, które przykrywają ziemię, żeby było jej cieplej w zimie. Wiem, że to nienaukowo i niepoważnie, no wiem. Ale nie potrafię inaczej. 
Nagrodą za moje historyjki jest ciepełko wnuka, jakie wydziela w ilościach hurtowych przytulając się do mnie. Obejmuje mnie tłustymi łapkami za szyję i prawie słyszę, jak mruczy. Taki mały kociak. Córka się trochę martwi, że taki z niego przytulas, że jako facet powinien być twardy. Guzik prawda. Facet powinien być mięciutki, jak mięciutka jest miłość do niego. Kocham swojego wnuka Tulijasia po kokardy. Miękko, po babcinemu kocham.

środa, 3 października 2012

Dojrzewanie

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej był: A dojrzej ty babo wreszcie i dojrzyj świat, jaki jest. Przestań szukać prawdy w kłamstwach, przestań widzieć ciepło w lodzie. Pod lodem też niczego nie szukaj, drut kolczasty jeno znaleźć możesz. I usiadła baba, i dojrzała. I zapłakała żałośnie: i czemuś ty mnie Panie, piękną nie stworzył? I opuścił Pan ręce swoje boskie niemocą przez babską dojrzałość utrudzone. I zapłakał był żałośnie: kogo ja obwinić mam?

wtorek, 2 października 2012

Sama chciała

Jest źle, a nawet tragicznie. Nie mam bowiem siły czytać. Po prostu nie mam siły. Wracam tak zmęczona z pracy, że zasypiam nad książką. Dziś koleżanka widząc, że nie mam czasu na kawę nawet, sama mi ją zrobiła i przyniosła. Kawa doczekała, dwa razy może siorbnięta w biegu, do końca dnia. Intensywność pracy ma jeden plus: nie mam też czasu palić, toteż moje płuca na tym zyskują. Za oknem dziś grała mi jakaś podwórkowa orkiestra, całkiem nie do nastroju, skoczne polki. Kiedyś takim grajkom rzucano monety z okna, ja miałam ochotę rzucić kamieniem. W nocy śni mi się Erasmus i szkolenie z prawa UE. Budzę się ze strachem, że coś przegapiłam, że czegoś nie dopełniłam. Kiedy już tak sobie pomarudzę i ponarzekam, pojawia się uśmiech: sama tego, babo, chciałaś. I nie mów mi, że nie jesteś szczęśliwa. No.

poniedziałek, 1 października 2012

Gdzie boli?

Ból w obydwu barkach, utrzymujący się od kilku miesięcy i nie reagujący już na różowe pigułki zmusił mnie do pójścia do specjalisty. Zanim jednakże do niego trafiłam, musiałam uzyskać skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu. W mojej przychodni ten lekarz ciągle się zmienia. Tym razem była to młoda, urocza osoba o ciemnym kolorze skóry. Zważywszy, że całkiem niedawno był to Ukrainiec, zastanawiam się, kogo zobaczę w gabinecie następnym razem. Ze skierowaniem trafiłam do miłego pana doktora znanego mi już z akcji "Quasimodo". Nie zaordynował mi jednakże żadnego prześwietlenia, co sugerował lekarz poprzedni. Poruszał moją ręką, a właściwie próbował poruszać moim lewym barkiem. Jak stwierdził, nie osiągnęłam nawet 60 stopni, cokolwiek to znaczy. Potem poruszał prawym, tu już poszło dokoła, choć z bólem. I dziwna diagnoza: w lewym zerwane ścięgna, chyba wszystkie możliwe, i uszkodzona kaletka jakaś. W prawym tylko nadwyrężone. Dostałam skierowanie na rehabilitację i maści chłodząco-przeciwbólowe. Różowych proszeczków mam nie brać, bo mi dziurawią żołądek - tak powiedział. I spytał, co ja takiego robiłam, że zerwałam sobie wszystko, co możliwe. Nic takiego sobie nie przypominałam, żadnego dźwigania ciężarów, żadnego podrzutu, czy rwania. Wreszcie przypomniałam sobie moje malowanie i cyklinowanie sypialni. Przesuwałam i przenosiłam meble rzecz jasna. I książki w hurtowych ilościach. Pan doktor spojrzał na mnie dość zaskoczony, ale nie skomentował. Poradził tylko tego rodzaju prace scedować na fachowców. I kategorycznie zabronił dźwigania więcej, niż 2 kg. No to nie wycyklinuję reszty przedpokoju, psiakrewka. O noszeniu wnuków też mogę zapomnieć. Chyba, że rehabilitacja szybko zadziała. Niestety, pan doktor mówi, że to potrwa, kilka miesięcy do roku. Jak ja to wytłumaczę Jaśkowi, który po prostu podchodzi do mnie z wyciągniętymi w górę łapkami i mówi: na ręce?
Natura uznała, że nie powinnam odczuwać bólu tylko w kończynach górnych, zatem podczas wczorajszego obiadu rodzinnego u brata jakaś spóźniona osa dziabnęła mnie w łydkę. Weszła, zaraza, pod nogawkę spodni i dziabnęła. Nie spuchło bardzo, ale boli do dziś. Mam komplet. Na pytanie, gdzie boli, mogę odpowiadać: prawie wszędzie.
Na tę łydkę rzuciła się z plasterkiem cytryny jakaś moja cioteczka, wcześniej perorując z zapałem o swoich zdolnościach bioterapeutycznych. Zważywszy okazję, przy jakiej się spotkaliśmy, nie był to najszczęśliwszy temat. Obiecaliśmy sobie urządzenie jakiegoś zjazdu rodzinnego bez okazji, jako że spotykamy się ostatnio przy tych smutnych. Zaplanowaliśmy lato przyszłego roku. A ja wtedy pomyślałam: ile osób dotrwa. Smutno pomyślałam.